Taka taktyka, gdyby została wprowadzona, wsparłaby kursy walut z krajów środkowo-wschodniej Europy" - pisze w nocie dla klientów Ashley Davies, strateg walut w UBS w Singapurze.
Dodaje, że to prawdopodobnie wsparłoby globalną żądzę ryzyka wobec walut z tego regionu, które z powodu problemów gospodarek środkowo-wschodniej Europy są jednym ze słabych ogniw międzynarodowego systemu finansowego.
Kraje środkowo-wschodniej Europy intensywnie pożyczały w euro i franku szwajcarskim - zwraca uwagę Davies. Wczesnym popołudniem we wtorek złoty umocnił się o 0,5 proc. do 4,7022 za euro, węgierski forint zwyżkował o 0,2 proc. do 309,27 za euro, a czeska korona wzrosła o 0,4 proc. do 27,474 za euro.
źródło informacji: INTERIA.PL/PAP
Taka taktyka, gdyby została wprowadzona, wsparłaby kursy walut z krajów środkowo-wschodniej Europy" - pisze w nocie dla klientów Ashley Davies, strateg walut w UBS w Singapurze.
Dodaje, że to prawdopodobnie wsparłoby globalną żądzę ryzyka wobec walut z tego regionu, które z powodu problemów gospodarek środkowo-wschodniej Europy są jednym ze słabych ogniw międzynarodowego systemu finansowego.
Kraje środkowo-wschodniej Europy intensywnie pożyczały w euro i franku szwajcarskim - zwraca uwagę Davies. Wczesnym popołudniem we wtorek złoty umocnił się o 0,5 proc. do 4,7022 za euro, węgierski forint zwyżkował o 0,2 proc. do 309,27 za euro, a czeska korona wzrosła o 0,4 proc. do 27,474 za euro.
źródło informacji: INTERIA.PL/PAP
Jak podkreślali podczas wtorkowej konferencji prasowej w Katowicach przedstawiciele spółki Opal, specjalizującej się w rewitalizowaniu starych budynków, zadanie to wymaga sporych nakładów i "nieraz trudnych kompromisów z konserwatorem zabytków". Według Urzędu Miasta w Katowicach, działalność prywatnych inwestorów to dla gmin duże ułatwienie.
Inwestycja zwraca się po co najmniej 10 latach. Ceny wynajmu pomieszczeń nie mogą odbiegać od rynkowych, bo lokale nie znajdą najemców. "Taka działalność daje jednak satysfakcję. To kawał historii, który warto ratować. Przywracamy wartościowe budynki centrom miast, przyczyniając się do zmiany ich oblicza. Pozyskiwanie lokali tą drogą pozostanie jednak na rynku deweloperskim działalnością niszową" - oceniła dyrektor ds. rozwoju firmy Opal Monika Przybyłowska.
Firma Opal odkupiła i zrewitalizowała dotychczas na Śląsku kilkanaście budynków. W Katowicach to m.in. dawna drukarnia prasowa, szkoła podstawowa w unikatowej dzielnicy Giszowiec, budynek dawnej dyrekcji huty Baildon czy rozlewni wód mineralnych.
- To były obiekty nieużywane od lat, niszczały. Miasto nie miało środków na ich odnowienie, groziła im całkowita ruina, uzyskaliśmy więc zgodę na zmianę pierwotnej funkcji - dodała Przybyłowska.
Jak przyznał rzecznik Urzędu Miasta w Katowicach Waldemar Bojarun, działalność prywatnych inwestorów to dla gmin duże ułatwienie. - Miasto remontuje samodzielnie część kamienic, jeśli jednak koszty remontu są zbyt wysokie, lepiej obiekt sprzedać, bo obowiązujące nas czynsze komunalne oznaczają, że inwestycja zwróciłaby się za kilkadziesiąt lat - powiedział .
W województwie śląskim wielu przedsiębiorców decyduje się na inwestowanie w stare, czasem zabytkowe obiekty. W spichlerzach czy dawnych halach fabrycznych powstają kluby i restauracje. Dodatkowe możliwości stwarzają liczne w regionie zabytki przemysłowe, np. w budynku dawnej lampiarni zakładów górniczo-hutniczych w Bytomiu powstał loft, a inny prywatny inwestor chce w tym mieście zaadaptować na hotel wieżę szybu "Krystyna" dawnej kopalni "Szombierki". Na jej szczycie ma powstać restauracja, a wokół - pasaże handlowe.
interia.pl/INTERIA.PL/PAP/Środa, 1 kwietnia (05:59)
Jak podkreślali podczas wtorkowej konferencji prasowej w Katowicach przedstawiciele spółki Opal, specjalizującej się w rewitalizowaniu starych budynków, zadanie to wymaga sporych nakładów i "nieraz trudnych kompromisów z konserwatorem zabytków". Według Urzędu Miasta w Katowicach, działalność prywatnych inwestorów to dla gmin duże ułatwienie.
Inwestycja zwraca się po co najmniej 10 latach. Ceny wynajmu pomieszczeń nie mogą odbiegać od rynkowych, bo lokale nie znajdą najemców. "Taka działalność daje jednak satysfakcję. To kawał historii, który warto ratować. Przywracamy wartościowe budynki centrom miast, przyczyniając się do zmiany ich oblicza. Pozyskiwanie lokali tą drogą pozostanie jednak na rynku deweloperskim działalnością niszową" - oceniła dyrektor ds. rozwoju firmy Opal Monika Przybyłowska.
Firma Opal odkupiła i zrewitalizowała dotychczas na Śląsku kilkanaście budynków. W Katowicach to m.in. dawna drukarnia prasowa, szkoła podstawowa w unikatowej dzielnicy Giszowiec, budynek dawnej dyrekcji huty Baildon czy rozlewni wód mineralnych.
- To były obiekty nieużywane od lat, niszczały. Miasto nie miało środków na ich odnowienie, groziła im całkowita ruina, uzyskaliśmy więc zgodę na zmianę pierwotnej funkcji - dodała Przybyłowska.
Jak przyznał rzecznik Urzędu Miasta w Katowicach Waldemar Bojarun, działalność prywatnych inwestorów to dla gmin duże ułatwienie. - Miasto remontuje samodzielnie część kamienic, jeśli jednak koszty remontu są zbyt wysokie, lepiej obiekt sprzedać, bo obowiązujące nas czynsze komunalne oznaczają, że inwestycja zwróciłaby się za kilkadziesiąt lat - powiedział .
W województwie śląskim wielu przedsiębiorców decyduje się na inwestowanie w stare, czasem zabytkowe obiekty. W spichlerzach czy dawnych halach fabrycznych powstają kluby i restauracje. Dodatkowe możliwości stwarzają liczne w regionie zabytki przemysłowe, np. w budynku dawnej lampiarni zakładów górniczo-hutniczych w Bytomiu powstał loft, a inny prywatny inwestor chce w tym mieście zaadaptować na hotel wieżę szybu "Krystyna" dawnej kopalni "Szombierki". Na jej szczycie ma powstać restauracja, a wokół - pasaże handlowe.
interia.pl/INTERIA.PL/PAP/Środa, 1 kwietnia (05:59)
Tak przynajmniej wynika z prognoz dla rynku opracowanych przez Nowy Adres i instytut badawczy Millward Brown SMG/KRC. Przyczyną jest fakt, że mimo przejawów spowolnienia gospodarczego, poziom konsumpcji Polaków wzrasta, a umowy zawierane z najemcami mają charakter długoterminowy. Przodującym rynkiem pod względem dostępu do nieruchomości komercyjnych jest Warszawa. Tutaj skupia się aż 67 proc. powierzchni biurowych w kraju.
Z raportu polskiego biura firmy doradczej DTZ wynika, że w całym 2008 roku całkowita ilość powierzchni biurowej w stolicy wzrosła o 252 500 m kw., z czego tylko 6 proc. powierzchni przybyło w strefach centralnych.
Ceny spadły, zachęty wzrosły
- Całkowita ilość nowoczesnej powierzchni biurowej w Warszawie na koniec 2008 r. to 2,98 miliona m kw., z czego blisko 63 proc. przypada na strefy poza centrum miasta - uważa Anna Staniszewska z DTZ.
W ubiegłym roku popyt na nowoczesną powierzchnię biurową wyniósł blisko 460 tys. m kw., co jest, jak dotychczas, najwyższą wartością odnotowaną w Warszawie. Biorąc pod uwagę renegocjacje wcześniej zawartych umów, popyt ukształtował się na poziomie 524 tys. m kw. W związku z brakami na rynku powierzchni biurowej, transakcje na podstawie umów zawartych przed oddaniem budynku do użytkowania były często stosowaną praktyką.
Na koniec IV kwartału 2008 r. stopa pustostanów w Warszawie wyniosła 2,9 proc., co oznacza minimalny wzrost w porównaniu z poprzednimi kwartałami.
Stawki czynszów w budynkach biurowych klasy A systematycznie wzrastały w 2007 r. oraz w pierwszej połowie 2008 r., osiągając poziom 30-33 euro za m kw. miesięcznie w najlepszych lokalizacjach oraz 16-18 euro za m kw. miesięcznie poza centrum miasta. W związku z niskim poziomem zachęt stosowanych przez właścicieli budynków, czynsze efektywne były minimalnie niższe w porównaniu z czynszami wywoławczymi.
- Sytuacja zaczęła się zmieniać w IV kwartale 2008 r. w związku z osłabieniem popytu. Czynsze wywoławcze w strefach centralnych spadły do poziomu 28-30 euro za m kw. miesięcznie, a oferowane pakiety zachęt wzrosły - wylicza Anna Staniszewska.
Natomiast w strefach poza centrum stawki wywoławcze za wynajem pozostały stabilne. Trudno więc się dziwić, że deweloperzy są zainteresowani budową budynków biurowych. Stąd realizacja Libra Business Centre czy Jasna Residence przy najatrakcyjniejszych ulicach Warszawy.
Konkurencja poza stolicą
Gdyby jednak apetyty inwestycyjne deweloperów spadły, a zapotrzebowanie na biura nie malało, na pewno przełożyłoby się to na wzrost cen wynajmu. Wtedy może okazać się, że Warszawa nie jest dla firm tak atrakcyjna. Rozpoczną się poszukiwania lokali w miasteczkach satelickich i dużych aglomeracjach położonych w niewielkiej odległości od stolicy. Najszybciej na takim stanie rzeczy zyska Łódź.
Tym miastem już zainteresowali się giganci przemysłowi, np. Dell, Siemens czy Bosch. Co ich przekonało? Nie tylko dostęp do taniej kadry pracowniczej, dobra komunikacja, ale także dużo niższe koszty utrzymania firmy. Podobnie jak w innych dużych miastach w kraju, w Łodzi cena metra kwadratowego biura waha się od 15 do 20 euro miesięcznie.
Stąd bardzo duże zainteresowanie inwestorów odnawianiem starych biurowców oraz przeróbkami budynków przemysłowych. W takich miejscach coraz częściej duże firmy otwierają call center i zaplecza obsługujące główne siedziby.
Kraków to tradycyjnie najbardziej dynamiczny rynek nieruchomości biurowych w Polsce. Z raportu DTZ wynika, że do końca 2010 r. liczba powierzchni biurowych do wynajęcia wzrośnie do 490 tys. mkw. przy utrzymującej się na stałym poziomie cenie 15-18 euro za m kw. powierzchni. Przewidywane wzrosty cenowe będą mieć miejsce, ale nie przekroczą wartości jednego euro.
Najbardziej pożądane, choć nie najtańsze, miejsca na biuro to centra: Edison, Rondo Business Park, Onyx czy Galeria Kazimierz. Ale do końca 2011 r. pojawią się nowe lokalizacje, m.in. Pawia Trade Center, Avatar czy Sequoia.
Drugim równie dominującym rynkiem nieruchomości biurowych poza Warszawą jest Wrocław. Tylko w ubiegłym roku przybyło tu 100 tys. mkw. powierzchni biurowych. To najwięcej spośród wszystkich rynków regionalnych w kraju. Biuro DTZ szacuje, że do końca 2010 r., uwzględniając fakt, że część deweloperów wstrzymała lub całkowicie zrezygnowała z inwestycji w powierzchnie komercyjne, rynek wrocławski sięgnie 400 tys. m kw. powierzchni do wynajęcia.
W przygotowaniu bądź częściowej realizacji jest dziesięć inwestycji w najbardziej atrakcyjnych lokalizacjach: wzdłuż ul. Legnickiej, Karkonoskiej oraz Strzegomskiej. Ceny lokali wahają się od 14 do 18 euro za metr kwadratowy.
Podobnie przedstawia się sytuacja w innych dużych aglomeracjach: Poznaniu, Trójmieście oraz Katowicach.
Najsłabiej ukształtowanym rynkiem nieruchomości dysponuje Szczecin. W tym mieście dostępnych jest zaledwie 65 tys. m kw. nowoczesnej powierzchni biurowej, z czego ponad połowa usytuowana jest w budynkach starszych niż dziesięcioletnie.
Duża grupa dostępnych biur nie mieści się nawet w kategorii B. Z tej przyczyny czynsze w mieście nie oszałamiają. W starych, ale zmodernizowanych biurowcach opłaty wynoszą od 8 do 11 euro za m kw., w najnowocześniejszych - od 15 do 18 euro za m kw. Sytuacja z wolna się jednak poprawia, bo deweloperzy zauważyli, iż Szczecin jest atrakcyjnym miejscem pod budowę powierzchni komercyjnych. Stąd aż dziesięć inwestycji tego typu w fazie przygotowań do realizacji.
Prognozy dla rynku
Rynek nieruchomości komercyjnych jest w dużo lepszej kondycji niż mieszkaniówka. Klienci nadal bowiem są zainteresowani wynajmem, choć ich wybór coraz częściej pada na nieruchomości najtańsze. Największym popytem cieszą się biura położone poza centrum dużych miast, prestiżowe lokalizacje pozostają raczej w zasięgu najzamożniejszych klientów. Właściciele nieruchomości robią więc wszystko, by zatrzymać dotychczasowych klientów i przedłużyć umowy najmu.
W każdym z przypadków ceny zaczynają dyktować najemcy, a stawki transakcyjne spadają, choć skoki cen nie mają charakteru gwałtownych zmian. Rok 2009 to więc czas atrakcyjnych renegocjacji cenowych, o które za dwa lata będzie bardzo trudno. W tym roku warto zainteresować się także podpisaniem umowy najmu na dłuższy czas, bo i w tym przypadku można spodziewać się atrakcyjnych cen. Deweloperzy i właściciele już istniejących nieruchomości komercyjnych są zainteresowani podpisywaniem umów przedsprzedażowych. Mając taki papier w ręku łatwiej im pozyskać środki na finansowanie planowanych czy finalizowanych nieruchomości.
Obecny rok ma być sprawdzianem kondycji niewielkich deweloperów, bo im najtrudniej będzie pozyskać pieniądze na inwestycje. Największe firmy mogą jednak spać spokojnie. Wystarczy, że przeczekają trudniejszy moment na rynku. Z prognoz wynika, że nowych biur w tym roku przybędzie, a ich powierzchnia całkowita zamknie się liczbą 3,5 miliona metrów kwadratowych.
Tak przynajmniej wynika z prognoz dla rynku opracowanych przez Nowy Adres i instytut badawczy Millward Brown SMG/KRC. Przyczyną jest fakt, że mimo przejawów spowolnienia gospodarczego, poziom konsumpcji Polaków wzrasta, a umowy zawierane z najemcami mają charakter długoterminowy. Przodującym rynkiem pod względem dostępu do nieruchomości komercyjnych jest Warszawa. Tutaj skupia się aż 67 proc. powierzchni biurowych w kraju.
Z raportu polskiego biura firmy doradczej DTZ wynika, że w całym 2008 roku całkowita ilość powierzchni biurowej w stolicy wzrosła o 252 500 m kw., z czego tylko 6 proc. powierzchni przybyło w strefach centralnych.
Ceny spadły, zachęty wzrosły
- Całkowita ilość nowoczesnej powierzchni biurowej w Warszawie na koniec 2008 r. to 2,98 miliona m kw., z czego blisko 63 proc. przypada na strefy poza centrum miasta - uważa Anna Staniszewska z DTZ.
W ubiegłym roku popyt na nowoczesną powierzchnię biurową wyniósł blisko 460 tys. m kw., co jest, jak dotychczas, najwyższą wartością odnotowaną w Warszawie. Biorąc pod uwagę renegocjacje wcześniej zawartych umów, popyt ukształtował się na poziomie 524 tys. m kw. W związku z brakami na rynku powierzchni biurowej, transakcje na podstawie umów zawartych przed oddaniem budynku do użytkowania były często stosowaną praktyką.
Na koniec IV kwartału 2008 r. stopa pustostanów w Warszawie wyniosła 2,9 proc., co oznacza minimalny wzrost w porównaniu z poprzednimi kwartałami.
Stawki czynszów w budynkach biurowych klasy A systematycznie wzrastały w 2007 r. oraz w pierwszej połowie 2008 r., osiągając poziom 30-33 euro za m kw. miesięcznie w najlepszych lokalizacjach oraz 16-18 euro za m kw. miesięcznie poza centrum miasta. W związku z niskim poziomem zachęt stosowanych przez właścicieli budynków, czynsze efektywne były minimalnie niższe w porównaniu z czynszami wywoławczymi.
- Sytuacja zaczęła się zmieniać w IV kwartale 2008 r. w związku z osłabieniem popytu. Czynsze wywoławcze w strefach centralnych spadły do poziomu 28-30 euro za m kw. miesięcznie, a oferowane pakiety zachęt wzrosły - wylicza Anna Staniszewska.
Natomiast w strefach poza centrum stawki wywoławcze za wynajem pozostały stabilne. Trudno więc się dziwić, że deweloperzy są zainteresowani budową budynków biurowych. Stąd realizacja Libra Business Centre czy Jasna Residence przy najatrakcyjniejszych ulicach Warszawy.
Konkurencja poza stolicą
Gdyby jednak apetyty inwestycyjne deweloperów spadły, a zapotrzebowanie na biura nie malało, na pewno przełożyłoby się to na wzrost cen wynajmu. Wtedy może okazać się, że Warszawa nie jest dla firm tak atrakcyjna. Rozpoczną się poszukiwania lokali w miasteczkach satelickich i dużych aglomeracjach położonych w niewielkiej odległości od stolicy. Najszybciej na takim stanie rzeczy zyska Łódź.
Tym miastem już zainteresowali się giganci przemysłowi, np. Dell, Siemens czy Bosch. Co ich przekonało? Nie tylko dostęp do taniej kadry pracowniczej, dobra komunikacja, ale także dużo niższe koszty utrzymania firmy. Podobnie jak w innych dużych miastach w kraju, w Łodzi cena metra kwadratowego biura waha się od 15 do 20 euro miesięcznie.
Stąd bardzo duże zainteresowanie inwestorów odnawianiem starych biurowców oraz przeróbkami budynków przemysłowych. W takich miejscach coraz częściej duże firmy otwierają call center i zaplecza obsługujące główne siedziby.
Kraków to tradycyjnie najbardziej dynamiczny rynek nieruchomości biurowych w Polsce. Z raportu DTZ wynika, że do końca 2010 r. liczba powierzchni biurowych do wynajęcia wzrośnie do 490 tys. mkw. przy utrzymującej się na stałym poziomie cenie 15-18 euro za m kw. powierzchni. Przewidywane wzrosty cenowe będą mieć miejsce, ale nie przekroczą wartości jednego euro.
Najbardziej pożądane, choć nie najtańsze, miejsca na biuro to centra: Edison, Rondo Business Park, Onyx czy Galeria Kazimierz. Ale do końca 2011 r. pojawią się nowe lokalizacje, m.in. Pawia Trade Center, Avatar czy Sequoia.
Drugim równie dominującym rynkiem nieruchomości biurowych poza Warszawą jest Wrocław. Tylko w ubiegłym roku przybyło tu 100 tys. mkw. powierzchni biurowych. To najwięcej spośród wszystkich rynków regionalnych w kraju. Biuro DTZ szacuje, że do końca 2010 r., uwzględniając fakt, że część deweloperów wstrzymała lub całkowicie zrezygnowała z inwestycji w powierzchnie komercyjne, rynek wrocławski sięgnie 400 tys. m kw. powierzchni do wynajęcia.
W przygotowaniu bądź częściowej realizacji jest dziesięć inwestycji w najbardziej atrakcyjnych lokalizacjach: wzdłuż ul. Legnickiej, Karkonoskiej oraz Strzegomskiej. Ceny lokali wahają się od 14 do 18 euro za metr kwadratowy.
Podobnie przedstawia się sytuacja w innych dużych aglomeracjach: Poznaniu, Trójmieście oraz Katowicach.
Najsłabiej ukształtowanym rynkiem nieruchomości dysponuje Szczecin. W tym mieście dostępnych jest zaledwie 65 tys. m kw. nowoczesnej powierzchni biurowej, z czego ponad połowa usytuowana jest w budynkach starszych niż dziesięcioletnie.
Duża grupa dostępnych biur nie mieści się nawet w kategorii B. Z tej przyczyny czynsze w mieście nie oszałamiają. W starych, ale zmodernizowanych biurowcach opłaty wynoszą od 8 do 11 euro za m kw., w najnowocześniejszych - od 15 do 18 euro za m kw. Sytuacja z wolna się jednak poprawia, bo deweloperzy zauważyli, iż Szczecin jest atrakcyjnym miejscem pod budowę powierzchni komercyjnych. Stąd aż dziesięć inwestycji tego typu w fazie przygotowań do realizacji.
Prognozy dla rynku
Rynek nieruchomości komercyjnych jest w dużo lepszej kondycji niż mieszkaniówka. Klienci nadal bowiem są zainteresowani wynajmem, choć ich wybór coraz częściej pada na nieruchomości najtańsze. Największym popytem cieszą się biura położone poza centrum dużych miast, prestiżowe lokalizacje pozostają raczej w zasięgu najzamożniejszych klientów. Właściciele nieruchomości robią więc wszystko, by zatrzymać dotychczasowych klientów i przedłużyć umowy najmu.
W każdym z przypadków ceny zaczynają dyktować najemcy, a stawki transakcyjne spadają, choć skoki cen nie mają charakteru gwałtownych zmian. Rok 2009 to więc czas atrakcyjnych renegocjacji cenowych, o które za dwa lata będzie bardzo trudno. W tym roku warto zainteresować się także podpisaniem umowy najmu na dłuższy czas, bo i w tym przypadku można spodziewać się atrakcyjnych cen. Deweloperzy i właściciele już istniejących nieruchomości komercyjnych są zainteresowani podpisywaniem umów przedsprzedażowych. Mając taki papier w ręku łatwiej im pozyskać środki na finansowanie planowanych czy finalizowanych nieruchomości.
Obecny rok ma być sprawdzianem kondycji niewielkich deweloperów, bo im najtrudniej będzie pozyskać pieniądze na inwestycje. Największe firmy mogą jednak spać spokojnie. Wystarczy, że przeczekają trudniejszy moment na rynku. Z prognoz wynika, że nowych biur w tym roku przybędzie, a ich powierzchnia całkowita zamknie się liczbą 3,5 miliona metrów kwadratowych.
Jest to największy spadek w skali rocznej od czasu, gdy indeks rejestruje ceny domów, tj. od 2000 r. Ceny spadły wskutek rosnącej liczby domów niesprzedanych i domów odbieranych właścicielom przez banki za długi, a także spadającego popytu w związku z recesją.
Z drugiej strony, w lutym wzrosła nieco sprzedaż domów, co przypisuje się posunięciom rządu mającym pomóc kredytobiorcom i zachęcić banki do udzielania kredytów hipotecznych.
źródło informacji: PAP/Wtorek, 31 marca (16:59)
Jest to największy spadek w skali rocznej od czasu, gdy indeks rejestruje ceny domów, tj. od 2000 r. Ceny spadły wskutek rosnącej liczby domów niesprzedanych i domów odbieranych właścicielom przez banki za długi, a także spadającego popytu w związku z recesją.
Z drugiej strony, w lutym wzrosła nieco sprzedaż domów, co przypisuje się posunięciom rządu mającym pomóc kredytobiorcom i zachęcić banki do udzielania kredytów hipotecznych.
źródło informacji: PAP/Wtorek, 31 marca (16:59)
Książeczki mieszkaniowe, prowadzone przez bank PKO BP, były popularne przed 1990 r. Potem zgromadzone na nich pieniądze bardzo straciły na wartości, więc państwo wprowadziło dla ich posiadaczy tzw. premie gwarancyjne, zwiększające kwoty zgromadzone na książeczce.
Dotychczas jednak właściciele tych książeczek mogli ubiegać się o premie tylko wtedy, gdy kupili mieszkanie, wybudowali dom, albo wpłacili pieniądze do Towarzystwa Budownictwa Społecznego (TBS).
Od 1 kwietnia, na mocy ustawy z 23 stycznia 2009 r., premia gwarancyjna będzie mogła być przeznaczona także m.in. na remont mieszkania lub domu, czy na wpłaty na fundusz remontowy spółdzielni, albo na remont prowadzony przez wspólnotę mieszkaniową.
Posiadacz książeczki mieszkaniowej będzie mógł wykorzystać premię także na tzw. wkład własny, którego żąda bank, gdy chce się zaciągnąć kredyt hipoteczny.
Osoby mające kredyty z tzw. starego portfela, czyli zaciągnięte przed 31 maja 1992 r., będą mogły spłacić je z premii gwarancyjnej, ale pod warunkiem, że spłacą całe swoje zadłużenie, a nie jedynie kilka kolejnych rat.
Możliwe będzie również przekazanie premii na przekształcenie lokalu spółdzielczego w odrębną własność.
Wypłaty premii gwarancyjnych zostaną rozłożone na kolejne lata. Od 1 kwietnia 2009 r. będą mogli starać się o nie ci, których książeczki wystawiono do 1968 r.; od 1 stycznia 2010 r. ci, którzy założyli je w latach 1969-1972. Jako ostatni, w 2017 r., dostaną premie posiadacze książeczek założonych najpóźniej, czyli w latach 1989-1990.
Jeżeli ktoś nie zdoła wykorzystać premii gwarancyjnej na żaden ze wskazanych w ustawie celów, będzie mógł scedować książeczkę, wraz z prawem do premii, na kogoś bliskiego, np. dziecko czy rodzeństwo.
źródło informacji: PAP
interia.pl/Wtorek, 31 marca (18:32)
Książeczki mieszkaniowe, prowadzone przez bank PKO BP, były popularne przed 1990 r. Potem zgromadzone na nich pieniądze bardzo straciły na wartości, więc państwo wprowadziło dla ich posiadaczy tzw. premie gwarancyjne, zwiększające kwoty zgromadzone na książeczce.
Dotychczas jednak właściciele tych książeczek mogli ubiegać się o premie tylko wtedy, gdy kupili mieszkanie, wybudowali dom, albo wpłacili pieniądze do Towarzystwa Budownictwa Społecznego (TBS).
Od 1 kwietnia, na mocy ustawy z 23 stycznia 2009 r., premia gwarancyjna będzie mogła być przeznaczona także m.in. na remont mieszkania lub domu, czy na wpłaty na fundusz remontowy spółdzielni, albo na remont prowadzony przez wspólnotę mieszkaniową.
Posiadacz książeczki mieszkaniowej będzie mógł wykorzystać premię także na tzw. wkład własny, którego żąda bank, gdy chce się zaciągnąć kredyt hipoteczny.
Osoby mające kredyty z tzw. starego portfela, czyli zaciągnięte przed 31 maja 1992 r., będą mogły spłacić je z premii gwarancyjnej, ale pod warunkiem, że spłacą całe swoje zadłużenie, a nie jedynie kilka kolejnych rat.
Możliwe będzie również przekazanie premii na przekształcenie lokalu spółdzielczego w odrębną własność.
Wypłaty premii gwarancyjnych zostaną rozłożone na kolejne lata. Od 1 kwietnia 2009 r. będą mogli starać się o nie ci, których książeczki wystawiono do 1968 r.; od 1 stycznia 2010 r. ci, którzy założyli je w latach 1969-1972. Jako ostatni, w 2017 r., dostaną premie posiadacze książeczek założonych najpóźniej, czyli w latach 1989-1990.
Jeżeli ktoś nie zdoła wykorzystać premii gwarancyjnej na żaden ze wskazanych w ustawie celów, będzie mógł scedować książeczkę, wraz z prawem do premii, na kogoś bliskiego, np. dziecko czy rodzeństwo.
źródło informacji: PAP
interia.pl/Wtorek, 31 marca (18:32)
Nazwa banku | Nazwa konta | Opłata za korzystanie z konta (miesięcznie) | Opłata za korzystanie z najtańszej karty płatniczej (miesięcznie) |
Alior Bank | Rachunek Zarabiający | 0 zł | 0 zł za wydanie i korzystanie, klient ponosi koszt ubezpieczenia - 2 zł miesięcznie |
Bank BGŻ | Firma Plan 1 | 9 zł | 0 zł |
Bank BPH | Pakiet e- Harmonium | 5 zł | 0 zł |
Bank Pekao | Pakiet Mój Biznes Startowy | 19 zł | 0 zł |
BOŚ | Rachunek Bieżący | 35 zł | 30 zł rocznie |
BZ WBK | Biznes Pakiet Minimum | od 0 zł do 30zł | od 0 zł |
Deutsche Bank PBC | db powerBusiness | od 30 zł | 20 zł (opł. jednorazowa) |
Dominet Bank | Pakiet Dobry Początek | 9,9 zł ( 0 zł przez pierwsze 6 m-cy) | 0 zł |
FortiBank | Fortis Class | 20 zł | 0 zł |
Getin Bank | RB Nowa Oferta | 25 zł | 0 zł lub 4 zł |
ING BŚ | Konto Zysk dla małych firm | 0 zł | 0 zł (pod warunkiem sumy transakcji dokonywanych kartą płatniczą podczas miesiąca kalendarzowego 300 lub 500 PLN) |
Invest Bank | Invest Konto Biznes | 25 zł | 3 zł |
Kredyt Bank | Ekstrabiznes | 35 zł | 4 zł |
Lukas Bank | Solista Biznes | 1 zł | 15 zł rocznie |
mBank | mBIZNES konto | 0 zł | 0 zł |
Millennium | Konto Biznes Start | 15 zł (0 zł przez pierwsze 18 m-cy) | 2,99 zł (0 zł przez pierwsze 18 m-cy) |
Multibank | MultiKonto Business Class | 15 zł | 3 zł |
Nordea Bank Polska | eFirma | 9 zł | 0 zł |
PKO BP | Pakiet Biznes Debiut | 14 zł | 20 zł (opłata za wznowienie karty) |
Polbank | Dynamiczne Konto Firmowe | 0 zł lub 9 zł | 0 zł |
Volkswagen Bank direct | Plus Konto Biznes | 0 zł | 50 zł na 2 lata |
Ile oddziałów w całej Polsce obsługuje firmy? | W ilu bankomatach można wypłacać środki beż prowizji? | |
Alior Bank | 104 | brak |
Bank BGŻ | 257 | 2642 |
Bank BPH | 247 | brak |
Bank Pekao | 398 | 3000 |
BOŚ | 22 Oddziały / 15 Oddziałów operacyjnych | 106 |
BZ WBK | 508 | 1010 |
Deutsche Bank PBC | 82 | brak |
Dominet Bank | 240 | Bankomaty własne Dominet Bank plus ok. 1500 bankomatów Euronetu |
FortiBank | 38 | ponad 200 |
Getin Bank | 213 | 3090 |
ING BŚ | 440 | ok. 2200 |
Invest Bank | 114 | 803 |
Kredyt Bank | 403 | 4672 |
Lukas Bank | 214 | ponad 1100 |
mBank | brak oddziałów | brak |
Millennium | 131 | 560 |
Multibank | 131 | 3300 |
Nordea Bank Polska | 150 | 3200 |
PKO BP | brak danych | 2 336 |
Polbank | 324 | 1518 |
Volkswagen Bank direct | brak oddziałów | brak |
Oprocentowanie konta | Oprocentowanie miesięcznej lokaty na kwotę 10 tys. zł | |
Alior Bank | 0%, Klient może skorzystać z bezplatnie prowadzonego rachunku lokacyjnego z oprocentowaniem do 4% | 3,70% |
Bank BGŻ | 0% | 2,10% |
Bank BPH | 0,01% | 3,50% |
Bank Pekao | 0,01% | 2,00% |
BOŚ | 0,10% | 4,20% |
BZ WBK | od 0% | 4,25% |
Deutsche Bank PBC | 0,20% | 3,40% |
Dominet Bank | 0,00% | 3,00% - 3,20% |
FortiBank | 0% | 5,00% |
Getin Bank | 0,50% | 4,25% |
ING BŚ | 0,00% | nie dotyczy |
Invest Bank | 0,4%- 0,8% | 3,50% |
Kredyt Bank | 0,10% | 3,20% |
Lukas Bank | 0,00% | 3,5% lub 3,7% |
mBank | 0,00% | 4,5% na rachunku oszczędnościowym mBIZNES plus |
Millennium | 0,10% | osoby fizyczne prowadzące działalność gospodarczą - 4,5%, spółki - 2,80% |
Multibank | 0,00% | 2,85% |
Nordea Bank Polska | 0,00% | 6,00% |
PKO BP | do 0,01% | 2,00% |
Polbank | dla salda na rachunku do 3 000 PLN - 0% dla salda pomiędzy 3 000 a 6 000 PLN - 2,5% dla salda 6 000 PLN i powyżej - 5% | 4,25% |
Volkswagen Bank direct | 2,80-3,10% | 4,15% |
Nazwa banku | Nazwa konta | Opłata za korzystanie z konta (miesięcznie) | Opłata za korzystanie z najtańszej karty płatniczej (miesięcznie) |
Alior Bank | Rachunek Zarabiający | 0 zł | 0 zł za wydanie i korzystanie, klient ponosi koszt ubezpieczenia - 2 zł miesięcznie |
Bank BGŻ | Firma Plan 1 | 9 zł | 0 zł |
Bank BPH | Pakiet e- Harmonium | 5 zł | 0 zł |
Bank Pekao | Pakiet Mój Biznes Startowy | 19 zł | 0 zł |
BOŚ | Rachunek Bieżący | 35 zł | 30 zł rocznie |
BZ WBK | Biznes Pakiet Minimum | od 0 zł do 30zł | od 0 zł |
Deutsche Bank PBC | db powerBusiness | od 30 zł | 20 zł (opł. jednorazowa) |
Dominet Bank | Pakiet Dobry Początek | 9,9 zł ( 0 zł przez pierwsze 6 m-cy) | 0 zł |
FortiBank | Fortis Class | 20 zł | 0 zł |
Getin Bank | RB Nowa Oferta | 25 zł | 0 zł lub 4 zł |
ING BŚ | Konto Zysk dla małych firm | 0 zł | 0 zł (pod warunkiem sumy transakcji dokonywanych kartą płatniczą podczas miesiąca kalendarzowego 300 lub 500 PLN) |
Invest Bank | Invest Konto Biznes | 25 zł | 3 zł |
Kredyt Bank | Ekstrabiznes | 35 zł | 4 zł |
Lukas Bank | Solista Biznes | 1 zł | 15 zł rocznie |
mBank | mBIZNES konto | 0 zł | 0 zł |
Millennium | Konto Biznes Start | 15 zł (0 zł przez pierwsze 18 m-cy) | 2,99 zł (0 zł przez pierwsze 18 m-cy) |
Multibank | MultiKonto Business Class | 15 zł | 3 zł |
Nordea Bank Polska | eFirma | 9 zł | 0 zł |
PKO BP | Pakiet Biznes Debiut | 14 zł | 20 zł (opłata za wznowienie karty) |
Polbank | Dynamiczne Konto Firmowe | 0 zł lub 9 zł | 0 zł |
Volkswagen Bank direct | Plus Konto Biznes | 0 zł | 50 zł na 2 lata |
Ile oddziałów w całej Polsce obsługuje firmy? | W ilu bankomatach można wypłacać środki beż prowizji? | |
Alior Bank | 104 | brak |
Bank BGŻ | 257 | 2642 |
Bank BPH | 247 | brak |
Bank Pekao | 398 | 3000 |
BOŚ | 22 Oddziały / 15 Oddziałów operacyjnych | 106 |
BZ WBK | 508 | 1010 |
Deutsche Bank PBC | 82 | brak |
Dominet Bank | 240 | Bankomaty własne Dominet Bank plus ok. 1500 bankomatów Euronetu |
FortiBank | 38 | ponad 200 |
Getin Bank | 213 | 3090 |
ING BŚ | 440 | ok. 2200 |
Invest Bank | 114 | 803 |
Kredyt Bank | 403 | 4672 |
Lukas Bank | 214 | ponad 1100 |
mBank | brak oddziałów | brak |
Millennium | 131 | 560 |
Multibank | 131 | 3300 |
Nordea Bank Polska | 150 | 3200 |
PKO BP | brak danych | 2 336 |
Polbank | 324 | 1518 |
Volkswagen Bank direct | brak oddziałów | brak |
Oprocentowanie konta | Oprocentowanie miesięcznej lokaty na kwotę 10 tys. zł | |
Alior Bank | 0%, Klient może skorzystać z bezplatnie prowadzonego rachunku lokacyjnego z oprocentowaniem do 4% | 3,70% |
Bank BGŻ | 0% | 2,10% |
Bank BPH | 0,01% | 3,50% |
Bank Pekao | 0,01% | 2,00% |
BOŚ | 0,10% | 4,20% |
BZ WBK | od 0% | 4,25% |
Deutsche Bank PBC | 0,20% | 3,40% |
Dominet Bank | 0,00% | 3,00% - 3,20% |
FortiBank | 0% | 5,00% |
Getin Bank | 0,50% | 4,25% |
ING BŚ | 0,00% | nie dotyczy |
Invest Bank | 0,4%- 0,8% | 3,50% |
Kredyt Bank | 0,10% | 3,20% |
Lukas Bank | 0,00% | 3,5% lub 3,7% |
mBank | 0,00% | 4,5% na rachunku oszczędnościowym mBIZNES plus |
Millennium | 0,10% | osoby fizyczne prowadzące działalność gospodarczą - 4,5%, spółki - 2,80% |
Multibank | 0,00% | 2,85% |
Nordea Bank Polska | 0,00% | 6,00% |
PKO BP | do 0,01% | 2,00% |
Polbank | dla salda na rachunku do 3 000 PLN - 0% dla salda pomiędzy 3 000 a 6 000 PLN - 2,5% dla salda 6 000 PLN i powyżej - 5% | 4,25% |
Volkswagen Bank direct | 2,80-3,10% | 4,15% |
- Aktualna sytuacja na rynku finansowym i bankowym nie może być wykorzystywana do zwiększania rentowności portfela kredytowego kosztem klientów, np. poprzez podwyższanie marż albo rozszerzanie spreadów walutowych - czytamy w komunikacie KNF, na której czele stoi Stanisław Kluza (na zdjęciu).
Okazało się, że kredytobiorcy nie mogą spać spokojnie. Banki przymierzają się bowiem do renegocjacji zawartych już umów kredytowych. Przez ostatnie pół roku frank zyskał do złotego aż 42 proc. W efekcie urosła wyrażana w złotych wartość naszego zadłużenia w bankach.
Dodatkowo ceny nieruchomości - po czasie stagnacji - zaczęły spadać i okazało się, że wartość zabezpieczeń jest znacznie niższa od wartości kredytów. Część banków zaczęła więc negocjować z klientami nowe warunki zabezpieczeń pożyczek.
Dodatkowe zabezpieczenie, albo wyższa marża
Najgłośniej jest o Polbanku. Bo to na razie jedyny bank, który wprost przyznaje, że proponuje klientom zmiany warunków umów kredytowych.
- Rozpoczęliśmy, podobnie jak inne banki, rozmowy z klientami, których kredyt znacznie przekroczył 100 proc, wartości nieruchomości. (...) Dotyczy to tylko niewielkiego odsetka klientów hipotecznych Polbanku EFG - informuje Tomasz Gryn, dyrektor Obszaru Kredytów Hipotecznych Polbank EFG.
Co proponuje klientom Polbank?
1) dodatkowe zabezpieczenie kredytu;
2) częściową spłatę kredytu;
3) czasowe podwyższenie marży kredytu o 0,5 proc., z zastrzeżeniem, że klient ma prawo zażądać przywrócenia poprzedniej ceny kredytu, jeśli kurs franka trwale spadnie do poziomu nie wyższego niż 5 proc.powyżej kursu sprzedaży waluty w dniu podpisania umowy.
Co możemy zrobić? Pytani przez nas prawnicy podkreślają, że umowy są tak skonstruowane, że banki są na uprzywilejowanej pozycji. W zasadzie jedyna droga to negocjacje i liczenie na to, że bank uzna siłę naszych argumentów.
KNF i UOKiK po stronie kredytobiorców
Kredytobiorców bierze w obronę Komisja nadzoru Finansowego. Nie podobają się jej działania niektórych banków.
- Aktualna sytuacja na rynku finansowym i bankowym nie może być wykorzystywana do zwiększania rentowności portfela kredytowego kosztem klientów, np. poprzez podwyższanie marż albo rozszerzanie spreadów walutowych - czytamy w komunikacie KNF.
Zdaniem Komisji spadek zabezpieczenia nie oznacza spadku zdolności kredytowej klienta, a wszelkie działania podejmowane wobec kredytobiorców muszą uwzględniać specyfikę każdego kredytu i sytuację kredytobiorcy.
KNF zwraca też uwagę na to, że jedną z podstawowych zasad przy zawieraniu umów jest zasada równości stron, w związku z tym za niewłaściwą należy uznać sytuację, w której banki wykorzystując zapisy umów będą dążyły do zmiany warunków, na jakich udzielały kredyty.
- Zwiększenie obciążeń klienta w wyniku wzrostu marży może negatywnie wpłynąć na jego zdolność do spłaty kredytu - podkreślają autorzy komunikatu.
Co zamiera zrobić nadzór finansowy? - Będzie się bacznie przyglądał bieżącej praktyce kredytowej banków i bieżącemu zarządzaniu portfelem kredytowym pod kątem generowanego ryzyka. Szczególną obserwacją KNF obejmie banki o podwyższonym profilu ryzyka, wobec takich instytucji może podjąć działania nadzorcze, których celem będzie podniesienie wymogu kapitałowego (w ramach II filaru NUK) na ryzyko kredytowe - czytamy w komunikacie.
Z kolei jak jak donosi dziennik Polska sprawą zajmie się też Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który uznał, że zapisy umów pozwalające na żądanie dodatkowych zabezpieczeń są zbyt ogólnikowe.
- W ciągu kilku dni urząd złoży pozew sądowy o uznanie takich zapisów za niedozwolone. Jeśli sąd przychyli się do racji UOKiK, wówczas zapisy takie z mocy prawa staną się nieważne. A to oznacza, że banki będą musiały wycofać się z żądania dodatkowych zabezpieczeń. Mało tego. Nie będą ważne te, na które klient już się zgodził - czytamy w dzienniku.
Według gazety banki będą musiały sprecyzować w umowach zapisy - podać konkretne okoliczności, w których mogą żądać zabezpieczeń, a także ich katalog. Wówczas klient już w momencie podpisywania umowy będzie wiedział, co mu grozi, jeśli wartość kredytu będzie wyższa niż wartość nieruchomości np. wskutek wzrostu kursu franka szwajcarskiego czy spadku cen metra kwadratowego mieszkania.
- Jeśli sąd podzieli stanowisko UOKiK, nowe umowy będą musiały być skonstruowane właściwie, zaś w przypadku tych już zawartych - banki będą zobowiązane do podpisania aneksów - czytamy w Polsce.
Ubezpieczenie znowu w cenie
Kryzys pośrednio odbija się też na klientach Millennium. Agnieszka Nachyła, dyrektor działu zajmującego się kredytami hipotecznymi podkreśla, że bank nie zamierza żądać dodatkowych zabezpieczeń. Ale niektórzy klienci muszą liczyć się, z tym że automatycznie przedłużone zostanie ubezpieczenie niskiego wkładu własnego.
Jeżeli - przy zawieraniu umowy - wartość kredytu przekraczała 80 proc. wartości nieruchomości, wykupienie trzyletniego ubezpieczenia było warunkiem jego przyznania.
W umowach był zapis, że jeżeli po trzech latach saldo zadłużenia będzie przekraczać 80 proc. wartości nieruchomości to ubezpieczenie jest automatycznie przedłużane. Za sprawą umocnienia się franka w widełkach mieści się spora grupa klientów, którym akurat wygasa ubezpieczenie. Jego przedłużenie to wydatek średnio ok. 2-3 tys. zł.
- Klienci są o tym z wyprzedzeniem informowani. Tak by mogli podjąć odpowiednie działania - mówi Agnieszka Nachyła. Jej zdaniem klienci - jeżeli chcą uniknąć konieczności dalszego ubezpieczania - mogą: zaproponować dodatkowe zabezpieczenie kredytu (np. drugą nieruchomością), spłacić jego część albo przedstawić aktualną wycenę nieruchomości.
Klient choć musi sam zapłacić za wycenę, może liczyć, że dzięki temu, że dziś mieszkania i domy są droższe niż na początku 2006 roku, bank np. zgodzi się na zmniejszenie składki ubezpieczenia. Przedstawiciele Millennium podkreślają, że wiele osób na takie rozwiązanie się decyduje.
Bankierzy uspokajają. Klienci mogą być spokojni
Większość pytanych przez nas banków przyznaje, że dokładniej przyglądają się swoim kredytowym portfelowym, ale - póki co - nie ma mowy o zmienianiu warunków umów.
Jak usłyszeliśmy w biurze prasowym PKO BP, największy polski bank nie prowadzi akcji renegocjacji umów kredytowych. Co prawda według doniesień mediów bank proponuje dodatkowe zabezpieczenie kredytów klientom, których LTV* przekracza poziom 130 proc. Ale w PKO BP tłumaczą, że to standardowa procedura wynikająca z zapisów umów kredytowych. A tym, którzy się na to nie zechcą zgodzić, nic nie grozi. Bank będzie tylko dokładniej monitorował spłatę kredytu.
Przedstawiciele Multibanku podkreślają, że przegląd portfela kredytów hipotecznych jest dokonywany na bieżąco. - Nie jest to związane z sytuacją na rynkach finansowych, która jak wiadomo jest inna niż kilka miesięcy temu - mówi Mateusz Żelechowski, rzecznik banku, w którego portfelu ok. 80 proc. to kredyty walutowe.
Czy efektem tego przeglądu mogą być działania podobne do tych, które podjął Polbank? - Na dziś nie ma żadnej decyzji w tej sprawie. Nie planujemy żądania od klientów żadnych dodatkowych zabezpieczeń - mówi rzecznik.
BZ WBK też podkreśla, że chodzi o statystykę, a nie prześwietlanie konkretnych umów. - Nasi klienci mogą być absolutnie spokojni. Nie ma żadnego zagrożenia, że będziemy żądać od nich dodatkowych zabezpieczeń - podkreśla Piotr Gajdziński, rzecznik BZ WBK.
Zdaniem przedstawiciela banku na korzyść klientów BZ WBK przemawia fakt, że bank udzielając kredytów walutowych, stawiał spore wymagania. W efekcie kredyty w walutach to zaledwie ok. 30 proc. portfela wszystkich pożyczek hipotecznych w BZ WBK. A jakość portfela jest tak wysoka, że ani klienci, ani bank nie są narażeni na zbyt duże ryzyko.
Także ING Bank Śląski informuje, że nie zamierza żądać od klientów dodatkowych zabezpieczeń.
- Na obecnym etapie ING nie podejmuje czynności dotyczących dobezpieczenia kredytu czy podwyższenia marzy dla obecnych kredytobiorców - podkreśla Joanna Majer-Skorupa zastępca rzecznika prasowego.
Bank BPH od lipca 2006 r. zaprzestał udzielania kredytów hipotecznych w walutach. Klienci, którzy takie pożyczki wzięli wcześniej - a stanowią one około 50 proc. wartości portfela kredytowego banku - mogą być spokojni.
- Nie zamierzamy renegocjować umów. Zawsze staramy się być fair wobec klientów. Jeżeli zawarliśmy umowę na określonych warunkach, to je respektujemy - podkreśla Małgorzata Dłubak, rzeczniczka prasowa banku.
Także Santander i GE Money Bank nie zamierzają żądać dodatkowych zabezpieczeń ani wyższych spłat od klientów. - Od początku prowadziliśmy dość konserwatywną politykę w udzielaniu kredytów hipotecznych - w efekcie możemy być dziś zadowoleni z jakości naszego portfela - podkreśla Aleksandra Kwiatkowska, rzeczniczka GE Money Banku.
- Aktualna sytuacja na rynku finansowym i bankowym nie może być wykorzystywana do zwiększania rentowności portfela kredytowego kosztem klientów, np. poprzez podwyższanie marż albo rozszerzanie spreadów walutowych - czytamy w komunikacie KNF, na której czele stoi Stanisław Kluza (na zdjęciu).
Okazało się, że kredytobiorcy nie mogą spać spokojnie. Banki przymierzają się bowiem do renegocjacji zawartych już umów kredytowych. Przez ostatnie pół roku frank zyskał do złotego aż 42 proc. W efekcie urosła wyrażana w złotych wartość naszego zadłużenia w bankach.
Dodatkowo ceny nieruchomości - po czasie stagnacji - zaczęły spadać i okazało się, że wartość zabezpieczeń jest znacznie niższa od wartości kredytów. Część banków zaczęła więc negocjować z klientami nowe warunki zabezpieczeń pożyczek.
Dodatkowe zabezpieczenie, albo wyższa marża
Najgłośniej jest o Polbanku. Bo to na razie jedyny bank, który wprost przyznaje, że proponuje klientom zmiany warunków umów kredytowych.
- Rozpoczęliśmy, podobnie jak inne banki, rozmowy z klientami, których kredyt znacznie przekroczył 100 proc, wartości nieruchomości. (...) Dotyczy to tylko niewielkiego odsetka klientów hipotecznych Polbanku EFG - informuje Tomasz Gryn, dyrektor Obszaru Kredytów Hipotecznych Polbank EFG.
Co proponuje klientom Polbank?
1) dodatkowe zabezpieczenie kredytu;
2) częściową spłatę kredytu;
3) czasowe podwyższenie marży kredytu o 0,5 proc., z zastrzeżeniem, że klient ma prawo zażądać przywrócenia poprzedniej ceny kredytu, jeśli kurs franka trwale spadnie do poziomu nie wyższego niż 5 proc.powyżej kursu sprzedaży waluty w dniu podpisania umowy.
Co możemy zrobić? Pytani przez nas prawnicy podkreślają, że umowy są tak skonstruowane, że banki są na uprzywilejowanej pozycji. W zasadzie jedyna droga to negocjacje i liczenie na to, że bank uzna siłę naszych argumentów.
KNF i UOKiK po stronie kredytobiorców
Kredytobiorców bierze w obronę Komisja nadzoru Finansowego. Nie podobają się jej działania niektórych banków.
- Aktualna sytuacja na rynku finansowym i bankowym nie może być wykorzystywana do zwiększania rentowności portfela kredytowego kosztem klientów, np. poprzez podwyższanie marż albo rozszerzanie spreadów walutowych - czytamy w komunikacie KNF.
Zdaniem Komisji spadek zabezpieczenia nie oznacza spadku zdolności kredytowej klienta, a wszelkie działania podejmowane wobec kredytobiorców muszą uwzględniać specyfikę każdego kredytu i sytuację kredytobiorcy.
KNF zwraca też uwagę na to, że jedną z podstawowych zasad przy zawieraniu umów jest zasada równości stron, w związku z tym za niewłaściwą należy uznać sytuację, w której banki wykorzystując zapisy umów będą dążyły do zmiany warunków, na jakich udzielały kredyty.
- Zwiększenie obciążeń klienta w wyniku wzrostu marży może negatywnie wpłynąć na jego zdolność do spłaty kredytu - podkreślają autorzy komunikatu.
Co zamiera zrobić nadzór finansowy? - Będzie się bacznie przyglądał bieżącej praktyce kredytowej banków i bieżącemu zarządzaniu portfelem kredytowym pod kątem generowanego ryzyka. Szczególną obserwacją KNF obejmie banki o podwyższonym profilu ryzyka, wobec takich instytucji może podjąć działania nadzorcze, których celem będzie podniesienie wymogu kapitałowego (w ramach II filaru NUK) na ryzyko kredytowe - czytamy w komunikacie.
Z kolei jak jak donosi dziennik Polska sprawą zajmie się też Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który uznał, że zapisy umów pozwalające na żądanie dodatkowych zabezpieczeń są zbyt ogólnikowe.
- W ciągu kilku dni urząd złoży pozew sądowy o uznanie takich zapisów za niedozwolone. Jeśli sąd przychyli się do racji UOKiK, wówczas zapisy takie z mocy prawa staną się nieważne. A to oznacza, że banki będą musiały wycofać się z żądania dodatkowych zabezpieczeń. Mało tego. Nie będą ważne te, na które klient już się zgodził - czytamy w dzienniku.
Według gazety banki będą musiały sprecyzować w umowach zapisy - podać konkretne okoliczności, w których mogą żądać zabezpieczeń, a także ich katalog. Wówczas klient już w momencie podpisywania umowy będzie wiedział, co mu grozi, jeśli wartość kredytu będzie wyższa niż wartość nieruchomości np. wskutek wzrostu kursu franka szwajcarskiego czy spadku cen metra kwadratowego mieszkania.
- Jeśli sąd podzieli stanowisko UOKiK, nowe umowy będą musiały być skonstruowane właściwie, zaś w przypadku tych już zawartych - banki będą zobowiązane do podpisania aneksów - czytamy w Polsce.
Ubezpieczenie znowu w cenie
Kryzys pośrednio odbija się też na klientach Millennium. Agnieszka Nachyła, dyrektor działu zajmującego się kredytami hipotecznymi podkreśla, że bank nie zamierza żądać dodatkowych zabezpieczeń. Ale niektórzy klienci muszą liczyć się, z tym że automatycznie przedłużone zostanie ubezpieczenie niskiego wkładu własnego.
Jeżeli - przy zawieraniu umowy - wartość kredytu przekraczała 80 proc. wartości nieruchomości, wykupienie trzyletniego ubezpieczenia było warunkiem jego przyznania.
W umowach był zapis, że jeżeli po trzech latach saldo zadłużenia będzie przekraczać 80 proc. wartości nieruchomości to ubezpieczenie jest automatycznie przedłużane. Za sprawą umocnienia się franka w widełkach mieści się spora grupa klientów, którym akurat wygasa ubezpieczenie. Jego przedłużenie to wydatek średnio ok. 2-3 tys. zł.
- Klienci są o tym z wyprzedzeniem informowani. Tak by mogli podjąć odpowiednie działania - mówi Agnieszka Nachyła. Jej zdaniem klienci - jeżeli chcą uniknąć konieczności dalszego ubezpieczania - mogą: zaproponować dodatkowe zabezpieczenie kredytu (np. drugą nieruchomością), spłacić jego część albo przedstawić aktualną wycenę nieruchomości.
Klient choć musi sam zapłacić za wycenę, może liczyć, że dzięki temu, że dziś mieszkania i domy są droższe niż na początku 2006 roku, bank np. zgodzi się na zmniejszenie składki ubezpieczenia. Przedstawiciele Millennium podkreślają, że wiele osób na takie rozwiązanie się decyduje.
Bankierzy uspokajają. Klienci mogą być spokojni
Większość pytanych przez nas banków przyznaje, że dokładniej przyglądają się swoim kredytowym portfelowym, ale - póki co - nie ma mowy o zmienianiu warunków umów.
Jak usłyszeliśmy w biurze prasowym PKO BP, największy polski bank nie prowadzi akcji renegocjacji umów kredytowych. Co prawda według doniesień mediów bank proponuje dodatkowe zabezpieczenie kredytów klientom, których LTV* przekracza poziom 130 proc. Ale w PKO BP tłumaczą, że to standardowa procedura wynikająca z zapisów umów kredytowych. A tym, którzy się na to nie zechcą zgodzić, nic nie grozi. Bank będzie tylko dokładniej monitorował spłatę kredytu.
Przedstawiciele Multibanku podkreślają, że przegląd portfela kredytów hipotecznych jest dokonywany na bieżąco. - Nie jest to związane z sytuacją na rynkach finansowych, która jak wiadomo jest inna niż kilka miesięcy temu - mówi Mateusz Żelechowski, rzecznik banku, w którego portfelu ok. 80 proc. to kredyty walutowe.
Czy efektem tego przeglądu mogą być działania podobne do tych, które podjął Polbank? - Na dziś nie ma żadnej decyzji w tej sprawie. Nie planujemy żądania od klientów żadnych dodatkowych zabezpieczeń - mówi rzecznik.
BZ WBK też podkreśla, że chodzi o statystykę, a nie prześwietlanie konkretnych umów. - Nasi klienci mogą być absolutnie spokojni. Nie ma żadnego zagrożenia, że będziemy żądać od nich dodatkowych zabezpieczeń - podkreśla Piotr Gajdziński, rzecznik BZ WBK.
Zdaniem przedstawiciela banku na korzyść klientów BZ WBK przemawia fakt, że bank udzielając kredytów walutowych, stawiał spore wymagania. W efekcie kredyty w walutach to zaledwie ok. 30 proc. portfela wszystkich pożyczek hipotecznych w BZ WBK. A jakość portfela jest tak wysoka, że ani klienci, ani bank nie są narażeni na zbyt duże ryzyko.
Także ING Bank Śląski informuje, że nie zamierza żądać od klientów dodatkowych zabezpieczeń.
- Na obecnym etapie ING nie podejmuje czynności dotyczących dobezpieczenia kredytu czy podwyższenia marzy dla obecnych kredytobiorców - podkreśla Joanna Majer-Skorupa zastępca rzecznika prasowego.
Bank BPH od lipca 2006 r. zaprzestał udzielania kredytów hipotecznych w walutach. Klienci, którzy takie pożyczki wzięli wcześniej - a stanowią one około 50 proc. wartości portfela kredytowego banku - mogą być spokojni.
- Nie zamierzamy renegocjować umów. Zawsze staramy się być fair wobec klientów. Jeżeli zawarliśmy umowę na określonych warunkach, to je respektujemy - podkreśla Małgorzata Dłubak, rzeczniczka prasowa banku.
Także Santander i GE Money Bank nie zamierzają żądać dodatkowych zabezpieczeń ani wyższych spłat od klientów. - Od początku prowadziliśmy dość konserwatywną politykę w udzielaniu kredytów hipotecznych - w efekcie możemy być dziś zadowoleni z jakości naszego portfela - podkreśla Aleksandra Kwiatkowska, rzeczniczka GE Money Banku.
Poszukujących pracy jest obecnie w Japonii o 330 tysięcy więcej niż w tym samym miesiącu ubiegłego roku. Tak wysokiego wskaźnika bezrobocia - 4,4 procent - nie notowano tu od lat.
Władze przypisują obecny stan rzeczy skutkom globalnego kryzysu finansowego, który sprawił iż przeżywające kłopoty przedsiębiorstwa redukują zatrudnienie.
Jak zakomunikował we wtorek rzecznik rządu Takeo Kawamura, sprawa zwiększenia liczby miejsc pracy będzie stanowić jeden z ważniejszych punktów przygotowywanego nowego pakietu pobudzania gospodarki kraju.
Jeden z czołowych japońskich ekonomistów Akira Maekawa przewiduje, iż jeśli rząd nie podejmie pilnych działań, już latem br. wskaźnik bezrobocia w kraju może wzrosnąć do ponad sześciu procent.
Na tle innych państw uprzemysłowionych, skala bezrobocia w Japonii pozostaje jednak niska. Sytuacja - ostrzegają ekonomiści - może jednak ulec gwałtownej zmianie w najbliższych miesiącach. Światowe spowolnienie gospodarcze okazało się dla Japonii szczególnie dotkliwe, ponieważ wzrost jej produktu krajowego brutto był w dużej mierze uzależniony od eksportu. Tymczasem w dobie kryzysu zagraniczny popyt na japońskie produkty dramatycznie zmalał.
źródło informacji: PAP
interia.pl
Poszukujących pracy jest obecnie w Japonii o 330 tysięcy więcej niż w tym samym miesiącu ubiegłego roku. Tak wysokiego wskaźnika bezrobocia - 4,4 procent - nie notowano tu od lat.
Władze przypisują obecny stan rzeczy skutkom globalnego kryzysu finansowego, który sprawił iż przeżywające kłopoty przedsiębiorstwa redukują zatrudnienie.
Jak zakomunikował we wtorek rzecznik rządu Takeo Kawamura, sprawa zwiększenia liczby miejsc pracy będzie stanowić jeden z ważniejszych punktów przygotowywanego nowego pakietu pobudzania gospodarki kraju.
Jeden z czołowych japońskich ekonomistów Akira Maekawa przewiduje, iż jeśli rząd nie podejmie pilnych działań, już latem br. wskaźnik bezrobocia w kraju może wzrosnąć do ponad sześciu procent.
Na tle innych państw uprzemysłowionych, skala bezrobocia w Japonii pozostaje jednak niska. Sytuacja - ostrzegają ekonomiści - może jednak ulec gwałtownej zmianie w najbliższych miesiącach. Światowe spowolnienie gospodarcze okazało się dla Japonii szczególnie dotkliwe, ponieważ wzrost jej produktu krajowego brutto był w dużej mierze uzależniony od eksportu. Tymczasem w dobie kryzysu zagraniczny popyt na japońskie produkty dramatycznie zmalał.
źródło informacji: PAP
interia.pl
Tak przynajmniej wynika z prognoz dla rynku opracowanych przez Nowy Adres i instytut badawczy Millward Brown SMG/KRC. Przyczyną jest fakt, że mimo przejawów spowolnienia gospodarczego, poziom konsumpcji Polaków wzrasta, a umowy zawierane z najemcami mają charakter długoterminowy. Przodującym rynkiem pod względem dostępu do nieruchomości komercyjnych jest Warszawa. Tutaj skupia się aż 67 proc. powierzchni biurowych w kraju.
Z raportu polskiego biura firmy doradczej DTZ wynika, że w całym 2008 roku całkowita ilość powierzchni biurowej w stolicy wzrosła o 252 500 m kw., z czego tylko 6 proc. powierzchni przybyło w strefach centralnych.
Ceny spadły, zachęty wzrosły
- Całkowita ilość nowoczesnej powierzchni biurowej w Warszawie na koniec 2008 r. to 2,98 miliona m kw., z czego blisko 63 proc. przypada na strefy poza centrum miasta - uważa Anna Staniszewska z DTZ.
W ubiegłym roku popyt na nowoczesną powierzchnię biurową wyniósł blisko 460 tys. m kw., co jest, jak dotychczas, najwyższą wartością odnotowaną w Warszawie. Biorąc pod uwagę renegocjacje wcześniej zawartych umów, popyt ukształtował się na poziomie 524 tys. m kw. W związku z brakami na rynku powierzchni biurowej, transakcje na podstawie umów zawartych przed oddaniem budynku do użytkowania były często stosowaną praktyką.
Na koniec IV kwartału 2008 r. stopa pustostanów w Warszawie wyniosła 2,9 proc., co oznacza minimalny wzrost w porównaniu z poprzednimi kwartałami.
Stawki czynszów w budynkach biurowych klasy A systematycznie wzrastały w 2007 r. oraz w pierwszej połowie 2008 r., osiągając poziom 30-33 euro za m kw. miesięcznie w najlepszych lokalizacjach oraz 16-18 euro za m kw. miesięcznie poza centrum miasta. W związku z niskim poziomem zachęt stosowanych przez właścicieli budynków, czynsze efektywne były minimalnie niższe w porównaniu z czynszami wywoławczymi.
- Sytuacja zaczęła się zmieniać w IV kwartale 2008 r. w związku z osłabieniem popytu. Czynsze wywoławcze w strefach centralnych spadły do poziomu 28-30 euro za m kw. miesięcznie, a oferowane pakiety zachęt wzrosły - wylicza Anna Staniszewska.
Natomiast w strefach poza centrum stawki wywoławcze za wynajem pozostały stabilne. Trudno więc się dziwić, że deweloperzy są zainteresowani budową budynków biurowych. Stąd realizacja Libra Business Centre czy Jasna Residence przy najatrakcyjniejszych ulicach Warszawy.
Konkurencja poza stolicą
Gdyby jednak apetyty inwestycyjne deweloperów spadły, a zapotrzebowanie na biura nie malało, na pewno przełożyłoby się to na wzrost cen wynajmu. Wtedy może okazać się, że Warszawa nie jest dla firm tak atrakcyjna. Rozpoczną się poszukiwania lokali w miasteczkach satelickich i dużych aglomeracjach położonych w niewielkiej odległości od stolicy. Najszybciej na takim stanie rzeczy zyska Łódź.
Tym miastem już zainteresowali się giganci przemysłowi, np. Dell, Siemens czy Bosch. Co ich przekonało? Nie tylko dostęp do taniej kadry pracowniczej, dobra komunikacja, ale także dużo niższe koszty utrzymania firmy. Podobnie jak w innych dużych miastach w kraju, w Łodzi cena metra kwadratowego biura waha się od 15 do 20 euro miesięcznie.
Stąd bardzo duże zainteresowanie inwestorów odnawianiem starych biurowców oraz przeróbkami budynków przemysłowych. W takich miejscach coraz częściej duże firmy otwierają call center i zaplecza obsługujące główne siedziby.
Kraków to tradycyjnie najbardziej dynamiczny rynek nieruchomości biurowych w Polsce. Z raportu DTZ wynika, że do końca 2010 r. liczba powierzchni biurowych do wynajęcia wzrośnie do 490 tys. mkw. przy utrzymującej się na stałym poziomie cenie 15-18 euro za m kw. powierzchni. Przewidywane wzrosty cenowe będą mieć miejsce, ale nie przekroczą wartości jednego euro.
Najbardziej pożądane, choć nie najtańsze, miejsca na biuro to centra: Edison, Rondo Business Park, Onyx czy Galeria Kazimierz. Ale do końca 2011 r. pojawią się nowe lokalizacje, m.in. Pawia Trade Center, Avatar czy Sequoia.
Drugim równie dominującym rynkiem nieruchomości biurowych poza Warszawą jest Wrocław. Tylko w ubiegłym roku przybyło tu 100 tys. mkw. powierzchni biurowych. To najwięcej spośród wszystkich rynków regionalnych w kraju. Biuro DTZ szacuje, że do końca 2010 r., uwzględniając fakt, że część deweloperów wstrzymała lub całkowicie zrezygnowała z inwestycji w powierzchnie komercyjne, rynek wrocławski sięgnie 400 tys. m kw. powierzchni do wynajęcia.
W przygotowaniu bądź częściowej realizacji jest dziesięć inwestycji w najbardziej atrakcyjnych lokalizacjach: wzdłuż ul. Legnickiej, Karkonoskiej oraz Strzegomskiej. Ceny lokali wahają się od 14 do 18 euro za metr kwadratowy.
Podobnie przedstawia się sytuacja w innych dużych aglomeracjach: Poznaniu, Trójmieście oraz Katowicach.
Najsłabiej ukształtowanym rynkiem nieruchomości dysponuje Szczecin. W tym mieście dostępnych jest zaledwie 65 tys. m kw. nowoczesnej powierzchni biurowej, z czego ponad połowa usytuowana jest w budynkach starszych niż dziesięcioletnie.
Duża grupa dostępnych biur nie mieści się nawet w kategorii B. Z tej przyczyny czynsze w mieście nie oszałamiają. W starych, ale zmodernizowanych biurowcach opłaty wynoszą od 8 do 11 euro za m kw., w najnowocześniejszych - od 15 do 18 euro za m kw. Sytuacja z wolna się jednak poprawia, bo deweloperzy zauważyli, iż Szczecin jest atrakcyjnym miejscem pod budowę powierzchni komercyjnych. Stąd aż dziesięć inwestycji tego typu w fazie przygotowań do realizacji.
Prognozy dla rynku
Rynek nieruchomości komercyjnych jest w dużo lepszej kondycji niż mieszkaniówka. Klienci nadal bowiem są zainteresowani wynajmem, choć ich wybór coraz częściej pada na nieruchomości najtańsze. Największym popytem cieszą się biura położone poza centrum dużych miast, prestiżowe lokalizacje pozostają raczej w zasięgu najzamożniejszych klientów. Właściciele nieruchomości robią więc wszystko, by zatrzymać dotychczasowych klientów i przedłużyć umowy najmu.
W każdym z przypadków ceny zaczynają dyktować najemcy, a stawki transakcyjne spadają, choć skoki cen nie mają charakteru gwałtownych zmian. Rok 2009 to więc czas atrakcyjnych renegocjacji cenowych, o które za dwa lata będzie bardzo trudno. W tym roku warto zainteresować się także podpisaniem umowy najmu na dłuższy czas, bo i w tym przypadku można spodziewać się atrakcyjnych cen. Deweloperzy i właściciele już istniejących nieruchomości komercyjnych są zainteresowani podpisywaniem umów przedsprzedażowych. Mając taki papier w ręku łatwiej im pozyskać środki na finansowanie planowanych czy finalizowanych nieruchomości.
Obecny rok ma być sprawdzianem kondycji niewielkich deweloperów, bo im najtrudniej będzie pozyskać pieniądze na inwestycje. Największe firmy mogą jednak spać spokojnie. Wystarczy, że przeczekają trudniejszy moment na rynku. Z prognoz wynika, że nowych biur w tym roku przybędzie, a ich powierzchnia całkowita zamknie się liczbą 3,5 miliona metrów kwadratowych.
Tak przynajmniej wynika z prognoz dla rynku opracowanych przez Nowy Adres i instytut badawczy Millward Brown SMG/KRC. Przyczyną jest fakt, że mimo przejawów spowolnienia gospodarczego, poziom konsumpcji Polaków wzrasta, a umowy zawierane z najemcami mają charakter długoterminowy. Przodującym rynkiem pod względem dostępu do nieruchomości komercyjnych jest Warszawa. Tutaj skupia się aż 67 proc. powierzchni biurowych w kraju.
Z raportu polskiego biura firmy doradczej DTZ wynika, że w całym 2008 roku całkowita ilość powierzchni biurowej w stolicy wzrosła o 252 500 m kw., z czego tylko 6 proc. powierzchni przybyło w strefach centralnych.
Ceny spadły, zachęty wzrosły
- Całkowita ilość nowoczesnej powierzchni biurowej w Warszawie na koniec 2008 r. to 2,98 miliona m kw., z czego blisko 63 proc. przypada na strefy poza centrum miasta - uważa Anna Staniszewska z DTZ.
W ubiegłym roku popyt na nowoczesną powierzchnię biurową wyniósł blisko 460 tys. m kw., co jest, jak dotychczas, najwyższą wartością odnotowaną w Warszawie. Biorąc pod uwagę renegocjacje wcześniej zawartych umów, popyt ukształtował się na poziomie 524 tys. m kw. W związku z brakami na rynku powierzchni biurowej, transakcje na podstawie umów zawartych przed oddaniem budynku do użytkowania były często stosowaną praktyką.
Na koniec IV kwartału 2008 r. stopa pustostanów w Warszawie wyniosła 2,9 proc., co oznacza minimalny wzrost w porównaniu z poprzednimi kwartałami.
Stawki czynszów w budynkach biurowych klasy A systematycznie wzrastały w 2007 r. oraz w pierwszej połowie 2008 r., osiągając poziom 30-33 euro za m kw. miesięcznie w najlepszych lokalizacjach oraz 16-18 euro za m kw. miesięcznie poza centrum miasta. W związku z niskim poziomem zachęt stosowanych przez właścicieli budynków, czynsze efektywne były minimalnie niższe w porównaniu z czynszami wywoławczymi.
- Sytuacja zaczęła się zmieniać w IV kwartale 2008 r. w związku z osłabieniem popytu. Czynsze wywoławcze w strefach centralnych spadły do poziomu 28-30 euro za m kw. miesięcznie, a oferowane pakiety zachęt wzrosły - wylicza Anna Staniszewska.
Natomiast w strefach poza centrum stawki wywoławcze za wynajem pozostały stabilne. Trudno więc się dziwić, że deweloperzy są zainteresowani budową budynków biurowych. Stąd realizacja Libra Business Centre czy Jasna Residence przy najatrakcyjniejszych ulicach Warszawy.
Konkurencja poza stolicą
Gdyby jednak apetyty inwestycyjne deweloperów spadły, a zapotrzebowanie na biura nie malało, na pewno przełożyłoby się to na wzrost cen wynajmu. Wtedy może okazać się, że Warszawa nie jest dla firm tak atrakcyjna. Rozpoczną się poszukiwania lokali w miasteczkach satelickich i dużych aglomeracjach położonych w niewielkiej odległości od stolicy. Najszybciej na takim stanie rzeczy zyska Łódź.
Tym miastem już zainteresowali się giganci przemysłowi, np. Dell, Siemens czy Bosch. Co ich przekonało? Nie tylko dostęp do taniej kadry pracowniczej, dobra komunikacja, ale także dużo niższe koszty utrzymania firmy. Podobnie jak w innych dużych miastach w kraju, w Łodzi cena metra kwadratowego biura waha się od 15 do 20 euro miesięcznie.
Stąd bardzo duże zainteresowanie inwestorów odnawianiem starych biurowców oraz przeróbkami budynków przemysłowych. W takich miejscach coraz częściej duże firmy otwierają call center i zaplecza obsługujące główne siedziby.
Kraków to tradycyjnie najbardziej dynamiczny rynek nieruchomości biurowych w Polsce. Z raportu DTZ wynika, że do końca 2010 r. liczba powierzchni biurowych do wynajęcia wzrośnie do 490 tys. mkw. przy utrzymującej się na stałym poziomie cenie 15-18 euro za m kw. powierzchni. Przewidywane wzrosty cenowe będą mieć miejsce, ale nie przekroczą wartości jednego euro.
Najbardziej pożądane, choć nie najtańsze, miejsca na biuro to centra: Edison, Rondo Business Park, Onyx czy Galeria Kazimierz. Ale do końca 2011 r. pojawią się nowe lokalizacje, m.in. Pawia Trade Center, Avatar czy Sequoia.
Drugim równie dominującym rynkiem nieruchomości biurowych poza Warszawą jest Wrocław. Tylko w ubiegłym roku przybyło tu 100 tys. mkw. powierzchni biurowych. To najwięcej spośród wszystkich rynków regionalnych w kraju. Biuro DTZ szacuje, że do końca 2010 r., uwzględniając fakt, że część deweloperów wstrzymała lub całkowicie zrezygnowała z inwestycji w powierzchnie komercyjne, rynek wrocławski sięgnie 400 tys. m kw. powierzchni do wynajęcia.
W przygotowaniu bądź częściowej realizacji jest dziesięć inwestycji w najbardziej atrakcyjnych lokalizacjach: wzdłuż ul. Legnickiej, Karkonoskiej oraz Strzegomskiej. Ceny lokali wahają się od 14 do 18 euro za metr kwadratowy.
Podobnie przedstawia się sytuacja w innych dużych aglomeracjach: Poznaniu, Trójmieście oraz Katowicach.
Najsłabiej ukształtowanym rynkiem nieruchomości dysponuje Szczecin. W tym mieście dostępnych jest zaledwie 65 tys. m kw. nowoczesnej powierzchni biurowej, z czego ponad połowa usytuowana jest w budynkach starszych niż dziesięcioletnie.
Duża grupa dostępnych biur nie mieści się nawet w kategorii B. Z tej przyczyny czynsze w mieście nie oszałamiają. W starych, ale zmodernizowanych biurowcach opłaty wynoszą od 8 do 11 euro za m kw., w najnowocześniejszych - od 15 do 18 euro za m kw. Sytuacja z wolna się jednak poprawia, bo deweloperzy zauważyli, iż Szczecin jest atrakcyjnym miejscem pod budowę powierzchni komercyjnych. Stąd aż dziesięć inwestycji tego typu w fazie przygotowań do realizacji.
Prognozy dla rynku
Rynek nieruchomości komercyjnych jest w dużo lepszej kondycji niż mieszkaniówka. Klienci nadal bowiem są zainteresowani wynajmem, choć ich wybór coraz częściej pada na nieruchomości najtańsze. Największym popytem cieszą się biura położone poza centrum dużych miast, prestiżowe lokalizacje pozostają raczej w zasięgu najzamożniejszych klientów. Właściciele nieruchomości robią więc wszystko, by zatrzymać dotychczasowych klientów i przedłużyć umowy najmu.
W każdym z przypadków ceny zaczynają dyktować najemcy, a stawki transakcyjne spadają, choć skoki cen nie mają charakteru gwałtownych zmian. Rok 2009 to więc czas atrakcyjnych renegocjacji cenowych, o które za dwa lata będzie bardzo trudno. W tym roku warto zainteresować się także podpisaniem umowy najmu na dłuższy czas, bo i w tym przypadku można spodziewać się atrakcyjnych cen. Deweloperzy i właściciele już istniejących nieruchomości komercyjnych są zainteresowani podpisywaniem umów przedsprzedażowych. Mając taki papier w ręku łatwiej im pozyskać środki na finansowanie planowanych czy finalizowanych nieruchomości.
Obecny rok ma być sprawdzianem kondycji niewielkich deweloperów, bo im najtrudniej będzie pozyskać pieniądze na inwestycje. Największe firmy mogą jednak spać spokojnie. Wystarczy, że przeczekają trudniejszy moment na rynku. Z prognoz wynika, że nowych biur w tym roku przybędzie, a ich powierzchnia całkowita zamknie się liczbą 3,5 miliona metrów kwadratowych.
Spółka nie podała więcej szczegółów.
W styczniu 2007 roku Vistula & Wólczanka SA została właścicielem sieci sklepów Galeria Centrum. Według informacji spółki, obecnie sieć liczy 16 sklepów z logo Galeria Centrum. Do 2010 roku planowano otwarcie 50 kolejnych.
PAP/interia.pl/Wtorek, 31 marca (07:54)
Spółka nie podała więcej szczegółów.
W styczniu 2007 roku Vistula & Wólczanka SA została właścicielem sieci sklepów Galeria Centrum. Według informacji spółki, obecnie sieć liczy 16 sklepów z logo Galeria Centrum. Do 2010 roku planowano otwarcie 50 kolejnych.
PAP/interia.pl/Wtorek, 31 marca (07:54)
Grupa wpadła w kłopoty w październiku w efekcie światowych zawirowań na rynkach finansowych. Holandia zabrała swoje oddziały bankowe i dział ubezpieczeniowy, państwo belgijskie - swoje i planuje teraz sprzedaż ich francuskiemu bankowi BNP Paribas. Dział ubezpieczeniowy, który jeszcze ma Fortis, zanotował w 2008 r. zysk 6 mln euro, wobec zarobku 562 mln euro rok wcześniej. Akcje Fortisu zwyżkowały od początku 2009 r. na giełdzie w Brukseli o 45 proc., do 1,34 euro we wtorek.
Na GPW o godz. 9.33 akcje Fortisu kosztowały 200 zł (bez zmian).
Holenderska spółka technologiczna Getronics zwolni 1400 etatowych pracowników. Jest to element cięcia kosztów spowodowany kryzysem. Zwolnienia nastąpią w następnych miesiącach i pozwolą zaoszczędzić 30 mln euro w 2009 r. Zwolnionych będzie np. 700 zatrudnionych w Holandii. Firma daje pracę 14 000 osób w całym świecie.
(KM, Interia.pl)
źródło informacji: AFP
interia.pl/
Grupa wpadła w kłopoty w październiku w efekcie światowych zawirowań na rynkach finansowych. Holandia zabrała swoje oddziały bankowe i dział ubezpieczeniowy, państwo belgijskie - swoje i planuje teraz sprzedaż ich francuskiemu bankowi BNP Paribas. Dział ubezpieczeniowy, który jeszcze ma Fortis, zanotował w 2008 r. zysk 6 mln euro, wobec zarobku 562 mln euro rok wcześniej. Akcje Fortisu zwyżkowały od początku 2009 r. na giełdzie w Brukseli o 45 proc., do 1,34 euro we wtorek.
Na GPW o godz. 9.33 akcje Fortisu kosztowały 200 zł (bez zmian).
Holenderska spółka technologiczna Getronics zwolni 1400 etatowych pracowników. Jest to element cięcia kosztów spowodowany kryzysem. Zwolnienia nastąpią w następnych miesiącach i pozwolą zaoszczędzić 30 mln euro w 2009 r. Zwolnionych będzie np. 700 zatrudnionych w Holandii. Firma daje pracę 14 000 osób w całym świecie.
(KM, Interia.pl)
źródło informacji: AFP
interia.pl/
W działach produkcji firm branży budowlanej, z powodu względnej standaryzacji zakresów obowiązków, wynagrodzenia na tych samych stanowiskach są na podobnych poziomach - poza jednym wyjątkiem: Zarobki brutto kierownika działu zaczynają się od 5 564zł, a kończą na 14 000 zł, ze średnią 9 340 zł. Na niższych szczeblach są to średnio 4317 zł dla specjalisty ds. utrzymania ruchu, 3 501 zł dla brygadzisty i 2 612zł dla operatora produkcji. Wynagrodzenie inżyniera procesu produkcji, wynosi średnio 5147zł, choć są firmy gotowe zapłacić 8 160 zł na tym stanowisku.
źródło informacji: Informacja prasowa
interia.pl/Środa, 25 marca (06:00)
W działach produkcji firm branży budowlanej, z powodu względnej standaryzacji zakresów obowiązków, wynagrodzenia na tych samych stanowiskach są na podobnych poziomach - poza jednym wyjątkiem: Zarobki brutto kierownika działu zaczynają się od 5 564zł, a kończą na 14 000 zł, ze średnią 9 340 zł. Na niższych szczeblach są to średnio 4317 zł dla specjalisty ds. utrzymania ruchu, 3 501 zł dla brygadzisty i 2 612zł dla operatora produkcji. Wynagrodzenie inżyniera procesu produkcji, wynosi średnio 5147zł, choć są firmy gotowe zapłacić 8 160 zł na tym stanowisku.
źródło informacji: Informacja prasowa
interia.pl/Środa, 25 marca (06:00)
Marcin Pytlak: Reklama mieszkań przenosi się do sieci
Tylko ten kanał komunikacji reklamowej pozwoli Tobie sprawować właściwą kontrolę nad wydatkami reklamowymi w trudnych czasach spowolnienia gospodarczego. Wszystko bowiem wskazuje na to, że tradycyjny sposób rozliczania się z mediami, w którym to reklamodawca płaci za umieszczenie reklamy bez względu na efekt jaki ona przyniesie odchodzi do lamusa. Obecnie internet oferuje rozwiązania pozwalające dokładnie mierzyć i kontrolować ilu klientów odwiedziło ich stronę internetową i jak się na niej zachowywało. Nic dziwnego, że z tych rozwiązań coraz chętniej korzystają deweloperzy, którzy liczą teraz każdą złotówkę wydaną na reklamę sprzedającą ich mieszkania.
Deweloperska bańka reklamowa pękła z wielkim hukiem
Wielu deweloperów stawia sobie pytanie w jaki sposób reklamować się i jakie media dobierać aby osiągnąć jak najlepsze efekty sprzedażowe. Od mniej więcej pół roku każdy marketingowiec w firmie deweloperskiej ogląda dwa razy każdą złotówkę zanim ją wyda. Oczywiście nie zawsze tak było. Wydaje się, że media upatrzyły sobie w ostatnim czasie deweloperów jako potencjalnych nabywców powierzchni reklamowych, u których budżet na promocje jest zawsze ,,rozdmuchany" i którzy nie dbają specjalnie o poziom wydatków. Tak rzeczywiście było jeszcze do października ubiegłego roku. W zasadzie od 2005 r. sprzedaż mieszkań na rynku pierwotnym była na niezwykle wysokim poziomie.
Czymś normalnym stała się sytuacja, że mieszkania sprzedawane były na etapie przysłowiowej "dziury w ziemi".
Nie dziwi zatem fakt, że wielu deweloperów po prostu przestało liczyć się z pieniędzmi, ponieważ mieszkania i tak się sprzedawały. W związku z tym mniej istotne było to w jaki sposób wydawano budżet reklamowy. I tak jak grzyby po deszczu powstawały najróżniejsze tytuły prasowe, które oferowały dotarcie do upragnionej grupy docelowej. Nikt ich nie czytał, choć mówiono, że są rozsyłane do managerów i ludzi ze świata biznesu.
Wszystkim wydawało się, ze bogaty deweloper i tak kupi reklamę nawet po mocno zawyżonej i nierealnej z pozoru cenie. Taka idylla na rynku reklamowym trwała prawie 3 lata. W tym czasie sprzedano wiele mieszkań i wiele powierzchni reklamowych. Zmiana sytuacji nastąpiła na początku 2008 roku - na wiosnę. Marzec i kwiecień to na rynku deweloperskim tradycyjnie okres ożywienia. Niestety szybko okazało się, że to co miało być trwałą tendencją wzrostową na rynku i początkiem długotrwałej hossy w nieruchomościach, szybko się załamało. Mieszkania nie sprzedawały się już tak dobrze a klienci zaczęli stawiać coraz większe wymagania co do ich jakości. Pojawiły się pierwsze na rynku propozycje wykończenia "pod klucz". Niewiele to jednak pomogło i sprzedaż nowych mieszkań dalej spadała. Przyczyn oczywiście było wiele i trudno byłoby je tu wszystkie wymienić. Faktem jednak jest to, że dochody firm deweloperskich zaczęły gwałtownie spadać w przeciwieństwie do poziomu wydatków. Ponieważ większość firm liczyła na szybkie odwrócenie się niekorzystnego trendu, nikt specjalnie nie planował redukcji budżetów reklamowych.
Dola dla agencji reklamowych płatna za efekt?
Niestety, na sytuację w Polsce nałożyły się coraz większe kłopoty banków z pozyskaniem gotówki a co za tym idzie z udzielaniem nowych kredytów hipotecznych. To dodatkowo spowolniło sprzedaż mieszkań i sprawiło, że wielu deweloperów przejrzało na oczy i stwierdziło, iż nie mamy do czynienia z chwilową stagnacją ale ze stałym trendem i warunkami, w których trzeba nauczyć się żyć. Nagle zaczęło mieć znaczenie w jaki sposób są wydawane pieniądze na reklamę i w jaki sposób przekładają się one na tak upragnione przez deweloperów umowy kupna - sprzedaży.
Powstało zatem pytanie: w jaki sposób reklamować się aby nie wydać dużo ze szczupłych budżetów, a jednocześnie osiągając wysokie wyniki sprzedaży? Kluczem do tak postawionego pytania jest mierzenie efektywności działań reklamowych. To często pomijany wskaźnik. Nawet jeśli firmy deweloperskie patrzyły na skuteczność reklam to często nie wyciągały należytych wniosków z tych danych. Sytuacja przed jaką stoi w chwili obecnej większość firm deweloperskich jest następująca: budżety reklamowe są mocno okrojone i większość środków zostało już spożytkowanych.
To co pozostało trzeba wydać jak najlepiej. Idealną sytuację stwarzałaby możliwość płacenia agencjom reklamowym i media plannerom wyłącznie prowizję za sprzedane mieszkania. Tak jednak nie jest, bo choć tego typu model reklamy funkcjonuje już na rynku, to jednak mieszkania są produktem o bardzo dużej wartości, przy kupnie których proces decyzyjny jest bardzo długi. Stąd taki model rozliczeń byłby praktycznie niemożliwy do zrealizowania. Niewykluczone jednak, że i do tego dojdzie.
Rozwiązanie? Internet!
Na większość z tych problemów odpowiedź znajdujemy w przypadku reklamy internetowej. Internet jest to póki co jedynym medium, gdzie klient może płacić wyłącznie za efekty kampanii. Za efekt rozumiemy najczęściej przekierowanie internauty na stronę reklamodawcy. Jest to zatem dość rewolucyjny sposób rozliczania reklam, którego gazety oczywiście nie są w stanie zaoferować. Dotychczas firmy reklamujące się w internecie płaciły za określoną ilość odsłon danej reklamy, ewentualnie mogły wykupić stały abonament, za który ich reklama była widoczna w danym miejscu portalu przez określony czas. - Taki sposób rozliczeń to już przeszłość - mówi Mateusz Ostachowski z firmy Kompan.pl - Dzięki dystrybucji reklam w systemie Adwords i Adsense jesteśmy w stanie zaoferować klientowi reklamę, w której płaci tylko za efekt w postaci użytkownika który kliknie w reklamę i tym samym przejdzie na jego stronę internetową.
Oznacza to, że wszystkie wyświetlenia reklamy, które nie zakończyły się kliknięciem są darmowe - przekonuje Ostachowski. Jak podkreśla dotyczy to zarówno reklam poprzez linki sponsorowane, reklam graficznych jak i wideo. Co ciekawe w przypadku tych ostatnich odtworzenie filmu reklamowego również nic nie kosztuje. Klient płaci dopiero w momencie kiedy osoba potencjalnie zainteresowana daną inwestycją mieszkaniową znajdzie się na stronie dewelopera. Mając tak szeroki wachlarz form reklamowych, trudno się dziwić dyrektorom marketingu firm deweloperskich, że budżety reklamowe na ten rok oparli właśnie na marketingu internetowym.
Szybko zrozumieli oni, że żaden tytuł prasowy, choćby najchętniej czytany i rozpoznawany na rynku, nigdy nie zaoferuje im, tak dokładnej kontroli wydawanych pieniędzy. Wiele firm przekonało się, że to właśnie internet jest miejscem gdzie najłatwiej można wyselekcjonować przekaz reklamowy dla określonej grupy docelowej oraz precyzyjnie określić na jakim obszarze kraju takie reklamy mają się wyświetlać.
źródło informacji: INTERIA.PL
Marcin Pytlak: Reklama mieszkań przenosi się do sieci
Tylko ten kanał komunikacji reklamowej pozwoli Tobie sprawować właściwą kontrolę nad wydatkami reklamowymi w trudnych czasach spowolnienia gospodarczego. Wszystko bowiem wskazuje na to, że tradycyjny sposób rozliczania się z mediami, w którym to reklamodawca płaci za umieszczenie reklamy bez względu na efekt jaki ona przyniesie odchodzi do lamusa. Obecnie internet oferuje rozwiązania pozwalające dokładnie mierzyć i kontrolować ilu klientów odwiedziło ich stronę internetową i jak się na niej zachowywało. Nic dziwnego, że z tych rozwiązań coraz chętniej korzystają deweloperzy, którzy liczą teraz każdą złotówkę wydaną na reklamę sprzedającą ich mieszkania.
Deweloperska bańka reklamowa pękła z wielkim hukiem
Wielu deweloperów stawia sobie pytanie w jaki sposób reklamować się i jakie media dobierać aby osiągnąć jak najlepsze efekty sprzedażowe. Od mniej więcej pół roku każdy marketingowiec w firmie deweloperskiej ogląda dwa razy każdą złotówkę zanim ją wyda. Oczywiście nie zawsze tak było. Wydaje się, że media upatrzyły sobie w ostatnim czasie deweloperów jako potencjalnych nabywców powierzchni reklamowych, u których budżet na promocje jest zawsze ,,rozdmuchany" i którzy nie dbają specjalnie o poziom wydatków. Tak rzeczywiście było jeszcze do października ubiegłego roku. W zasadzie od 2005 r. sprzedaż mieszkań na rynku pierwotnym była na niezwykle wysokim poziomie.
Czymś normalnym stała się sytuacja, że mieszkania sprzedawane były na etapie przysłowiowej "dziury w ziemi".
Nie dziwi zatem fakt, że wielu deweloperów po prostu przestało liczyć się z pieniędzmi, ponieważ mieszkania i tak się sprzedawały. W związku z tym mniej istotne było to w jaki sposób wydawano budżet reklamowy. I tak jak grzyby po deszczu powstawały najróżniejsze tytuły prasowe, które oferowały dotarcie do upragnionej grupy docelowej. Nikt ich nie czytał, choć mówiono, że są rozsyłane do managerów i ludzi ze świata biznesu.
Wszystkim wydawało się, ze bogaty deweloper i tak kupi reklamę nawet po mocno zawyżonej i nierealnej z pozoru cenie. Taka idylla na rynku reklamowym trwała prawie 3 lata. W tym czasie sprzedano wiele mieszkań i wiele powierzchni reklamowych. Zmiana sytuacji nastąpiła na początku 2008 roku - na wiosnę. Marzec i kwiecień to na rynku deweloperskim tradycyjnie okres ożywienia. Niestety szybko okazało się, że to co miało być trwałą tendencją wzrostową na rynku i początkiem długotrwałej hossy w nieruchomościach, szybko się załamało. Mieszkania nie sprzedawały się już tak dobrze a klienci zaczęli stawiać coraz większe wymagania co do ich jakości. Pojawiły się pierwsze na rynku propozycje wykończenia "pod klucz". Niewiele to jednak pomogło i sprzedaż nowych mieszkań dalej spadała. Przyczyn oczywiście było wiele i trudno byłoby je tu wszystkie wymienić. Faktem jednak jest to, że dochody firm deweloperskich zaczęły gwałtownie spadać w przeciwieństwie do poziomu wydatków. Ponieważ większość firm liczyła na szybkie odwrócenie się niekorzystnego trendu, nikt specjalnie nie planował redukcji budżetów reklamowych.
Dola dla agencji reklamowych płatna za efekt?
Niestety, na sytuację w Polsce nałożyły się coraz większe kłopoty banków z pozyskaniem gotówki a co za tym idzie z udzielaniem nowych kredytów hipotecznych. To dodatkowo spowolniło sprzedaż mieszkań i sprawiło, że wielu deweloperów przejrzało na oczy i stwierdziło, iż nie mamy do czynienia z chwilową stagnacją ale ze stałym trendem i warunkami, w których trzeba nauczyć się żyć. Nagle zaczęło mieć znaczenie w jaki sposób są wydawane pieniądze na reklamę i w jaki sposób przekładają się one na tak upragnione przez deweloperów umowy kupna - sprzedaży.
Powstało zatem pytanie: w jaki sposób reklamować się aby nie wydać dużo ze szczupłych budżetów, a jednocześnie osiągając wysokie wyniki sprzedaży? Kluczem do tak postawionego pytania jest mierzenie efektywności działań reklamowych. To często pomijany wskaźnik. Nawet jeśli firmy deweloperskie patrzyły na skuteczność reklam to często nie wyciągały należytych wniosków z tych danych. Sytuacja przed jaką stoi w chwili obecnej większość firm deweloperskich jest następująca: budżety reklamowe są mocno okrojone i większość środków zostało już spożytkowanych.
To co pozostało trzeba wydać jak najlepiej. Idealną sytuację stwarzałaby możliwość płacenia agencjom reklamowym i media plannerom wyłącznie prowizję za sprzedane mieszkania. Tak jednak nie jest, bo choć tego typu model reklamy funkcjonuje już na rynku, to jednak mieszkania są produktem o bardzo dużej wartości, przy kupnie których proces decyzyjny jest bardzo długi. Stąd taki model rozliczeń byłby praktycznie niemożliwy do zrealizowania. Niewykluczone jednak, że i do tego dojdzie.
Rozwiązanie? Internet!
Na większość z tych problemów odpowiedź znajdujemy w przypadku reklamy internetowej. Internet jest to póki co jedynym medium, gdzie klient może płacić wyłącznie za efekty kampanii. Za efekt rozumiemy najczęściej przekierowanie internauty na stronę reklamodawcy. Jest to zatem dość rewolucyjny sposób rozliczania reklam, którego gazety oczywiście nie są w stanie zaoferować. Dotychczas firmy reklamujące się w internecie płaciły za określoną ilość odsłon danej reklamy, ewentualnie mogły wykupić stały abonament, za który ich reklama była widoczna w danym miejscu portalu przez określony czas. - Taki sposób rozliczeń to już przeszłość - mówi Mateusz Ostachowski z firmy Kompan.pl - Dzięki dystrybucji reklam w systemie Adwords i Adsense jesteśmy w stanie zaoferować klientowi reklamę, w której płaci tylko za efekt w postaci użytkownika który kliknie w reklamę i tym samym przejdzie na jego stronę internetową.
Oznacza to, że wszystkie wyświetlenia reklamy, które nie zakończyły się kliknięciem są darmowe - przekonuje Ostachowski. Jak podkreśla dotyczy to zarówno reklam poprzez linki sponsorowane, reklam graficznych jak i wideo. Co ciekawe w przypadku tych ostatnich odtworzenie filmu reklamowego również nic nie kosztuje. Klient płaci dopiero w momencie kiedy osoba potencjalnie zainteresowana daną inwestycją mieszkaniową znajdzie się na stronie dewelopera. Mając tak szeroki wachlarz form reklamowych, trudno się dziwić dyrektorom marketingu firm deweloperskich, że budżety reklamowe na ten rok oparli właśnie na marketingu internetowym.
Szybko zrozumieli oni, że żaden tytuł prasowy, choćby najchętniej czytany i rozpoznawany na rynku, nigdy nie zaoferuje im, tak dokładnej kontroli wydawanych pieniędzy. Wiele firm przekonało się, że to właśnie internet jest miejscem gdzie najłatwiej można wyselekcjonować przekaz reklamowy dla określonej grupy docelowej oraz precyzyjnie określić na jakim obszarze kraju takie reklamy mają się wyświetlać.
źródło informacji: INTERIA.PL
Ustalono już cenę wywoławczą: 10 milionów euro. Zainteresowanie zakupem wyspy wyraził przywódca Libii Muammar Kadafi, który ma przybyć tam latem podczas swej wizyty we Włoszech.
- To nie jest prowokacja - zapewnił burmistrz archipelagu Giuseppe Calabrese wyjaśniając, że powodem tej radykalnej decyzji są kłopoty finansowe i konieczność załatania budżetu oraz rozwiązania wielu problemów takich, jak wywóz śmieci.
Podkreślił, że bezskutecznie zabiegał o finansowe wsparcie we władzach regionu Apulia, ale - jak dodał - nie został wysłuchany.
Pianosa to mała kamienista wysepka o rozmiarach 700 na 250 metrów. Często bywa całkowicie zalana przez morze. Od 1989 roku jest tam ścisły rezerwat morski, w którym nie można łowić ryb ani nurkować. Można ją jedynie zwiedzać.
Włoska gazeta przypomina, że Kadafi od dawna zainteresowany jest wyspą. Już w 1987 roku chciał zwrotu całego archipelagu Tremiti argumentując, że mieszkają na nim potomkowie Libijczyków, zesłanych tam w 1911 roku. Niemal wszyscy z nich zmarli potem na tyfus. W zeszłym roku przeprowadzono badania DNA wśród mieszkańców archipelagu, które wykazały, że nie ma wśród nich potomków libijskich zesłańców.
PAP/interia.pl/Niedziela, 29 marca (06:00)
Ustalono już cenę wywoławczą: 10 milionów euro. Zainteresowanie zakupem wyspy wyraził przywódca Libii Muammar Kadafi, który ma przybyć tam latem podczas swej wizyty we Włoszech.
- To nie jest prowokacja - zapewnił burmistrz archipelagu Giuseppe Calabrese wyjaśniając, że powodem tej radykalnej decyzji są kłopoty finansowe i konieczność załatania budżetu oraz rozwiązania wielu problemów takich, jak wywóz śmieci.
Podkreślił, że bezskutecznie zabiegał o finansowe wsparcie we władzach regionu Apulia, ale - jak dodał - nie został wysłuchany.
Pianosa to mała kamienista wysepka o rozmiarach 700 na 250 metrów. Często bywa całkowicie zalana przez morze. Od 1989 roku jest tam ścisły rezerwat morski, w którym nie można łowić ryb ani nurkować. Można ją jedynie zwiedzać.
Włoska gazeta przypomina, że Kadafi od dawna zainteresowany jest wyspą. Już w 1987 roku chciał zwrotu całego archipelagu Tremiti argumentując, że mieszkają na nim potomkowie Libijczyków, zesłanych tam w 1911 roku. Niemal wszyscy z nich zmarli potem na tyfus. W zeszłym roku przeprowadzono badania DNA wśród mieszkańców archipelagu, które wykazały, że nie ma wśród nich potomków libijskich zesłańców.
PAP/interia.pl/Niedziela, 29 marca (06:00)
"W przeciwnym wypadku grozi im nawet licytacja majątku i brak możliwości zaciągania kredytów przez kilka lat. Z pomocą może przyjść ogłoszenie upadłości konsumenckiej" - uważa analityk Open Finance Emil Szweda.
Ekspertki Home Broker Aleksandra Szarek i Karolina Gruszczyńska przestrzegają, że zwykła umowa cywilnoprawna nie zabezpiecza interesów klientów na wypadek upadłości dewelopera. Radzą zawierać przedwstępne umowy w formie aktu notarialnego, co "daje gwarancję, że nie stracimy pieniędzy czy mieszkania".
"Najlepszym rozwiązaniem jednak jest wybieranie inwestycji już zakończonych i podpisywanie od razu ostatecznych umów przeniesienia własności" - czytamy w raporcie.
Jak wyjaśniają, gdy deweloper ogłasza upadłość, jego majątek staje się częścią masy upadłościowej, którą zarządza syndyk. Klienci stają się wierzycielami dewelopera, ale ich roszczenia - zgodnie z prawem upadłościowym i naprawczym - należą do trzeciej kategorii.
Klienci na samym końcu
"Oznacza to dokładnie tyle, że roszczenia klientów rozpatrywane będą na samym końcu" - czytamy. W pierwszej kolejności spłacane są m.in. należności z tytułu składek na ZUS oraz podatków, a także zobowiązania wobec pracowników.
Ponadto Home Broker radzi, żeby podpisując umowę przedwstępną w formie aktu notarialnego pamiętać o wpisaniu do księgi wieczystej roszczenia o przeniesienie własności lokalu na nabywcę. Zapewnia to pierwsze miejsce w kolejce do zaspokajania roszczeń.
"Przyszli nabywcy, których roszczenia wpisane są do księgi wieczystej, są w zdecydowanie lepszej sytuacji, ponieważ spłata należności dewelopera nastąpi w pierwszej kolejności, z ceny sprzedaży nieruchomości" - czytamy w raporcie.
Upadłość dewelopera nie zwalnia go z regulowania zobowiązań
Zawarcie zwykłej, cywilnoprawnej umowy uniemożliwia podjęcie próby dokończenia budowy. Ponadto upadłość dewelopera nie zwalnia go z regulowania zobowiązań. "Jeżeli więc zaciągnęli oni kredyt hipoteczny, to nawet gdy mieszkania nie otrzymają, muszą go spłacać" - ostrzegają autorki. Na podstawie takiej umowy niedoszli właściciele mieszkań mogą jedynie dochodzić odszkodowania za niedotrzymanie warunków umowy.
- Upadłość dewelopera nie oznacza bynajmniej, że ryzyko spłaty kredytu przeszło na bank, który kredytu udzielił. Taki kredyt trzeba nadal spłacać - poinformował Szweda.
Zaciągając kredyt na mieszkanie, które jest dopiero budowane i nie posiada własnej księgi wieczystej, klienci banków ponoszą zwykle koszt "ubezpieczenia pomostowego" kredytu do czasu wpisu banku do księgi wieczystej, np. w postaci wyższej marży.
Wyjściem upadłość konsumencka?
- Ubezpieczenie zawierane jest między bankiem i ubezpieczycielem. Dokument ten daje bankowi gwarancję, że kredyt zostanie spłacony nawet jeśli klient spłaty zaprzestanie - wyjaśnia Szweda.
Gdy kredytobiorca przestaje spłacać kredyt, bank zwraca się do ubezpieczyciela o wywiązanie się z umowy ubezpieczenia. Wówczas kredyt spłaca firma ubezpieczeniowa, ale ma ona prawo odzyskać świadczenie od osoby, która nie spłaca kredytu.
"Na podstawie weksla lub sądowego tytułu egzekucyjnego ubezpieczyciel może nawet zlicytować majątek niefortunnego kredytobiorcy, jeśli będzie to jedyny sposób na zaspokojenie jego roszczeń" - czytamy w raporcie.
Wyjściem z opresji - według Open Finance - może być ogłoszenie upadłości konsumenckiej (ustawa wchodzi w życie od 31 marca), ale i tutaj konsekwencją jest m.in. utrata majątku osobistego i brak możliwości zaciągania kredytów przez kilka lat.
źródło informacji: PAP
interia.plPiątek, 27 marca (06:00)
"W przeciwnym wypadku grozi im nawet licytacja majątku i brak możliwości zaciągania kredytów przez kilka lat. Z pomocą może przyjść ogłoszenie upadłości konsumenckiej" - uważa analityk Open Finance Emil Szweda.
Ekspertki Home Broker Aleksandra Szarek i Karolina Gruszczyńska przestrzegają, że zwykła umowa cywilnoprawna nie zabezpiecza interesów klientów na wypadek upadłości dewelopera. Radzą zawierać przedwstępne umowy w formie aktu notarialnego, co "daje gwarancję, że nie stracimy pieniędzy czy mieszkania".
"Najlepszym rozwiązaniem jednak jest wybieranie inwestycji już zakończonych i podpisywanie od razu ostatecznych umów przeniesienia własności" - czytamy w raporcie.
Jak wyjaśniają, gdy deweloper ogłasza upadłość, jego majątek staje się częścią masy upadłościowej, którą zarządza syndyk. Klienci stają się wierzycielami dewelopera, ale ich roszczenia - zgodnie z prawem upadłościowym i naprawczym - należą do trzeciej kategorii.
Klienci na samym końcu
"Oznacza to dokładnie tyle, że roszczenia klientów rozpatrywane będą na samym końcu" - czytamy. W pierwszej kolejności spłacane są m.in. należności z tytułu składek na ZUS oraz podatków, a także zobowiązania wobec pracowników.
Ponadto Home Broker radzi, żeby podpisując umowę przedwstępną w formie aktu notarialnego pamiętać o wpisaniu do księgi wieczystej roszczenia o przeniesienie własności lokalu na nabywcę. Zapewnia to pierwsze miejsce w kolejce do zaspokajania roszczeń.
"Przyszli nabywcy, których roszczenia wpisane są do księgi wieczystej, są w zdecydowanie lepszej sytuacji, ponieważ spłata należności dewelopera nastąpi w pierwszej kolejności, z ceny sprzedaży nieruchomości" - czytamy w raporcie.
Upadłość dewelopera nie zwalnia go z regulowania zobowiązań
Zawarcie zwykłej, cywilnoprawnej umowy uniemożliwia podjęcie próby dokończenia budowy. Ponadto upadłość dewelopera nie zwalnia go z regulowania zobowiązań. "Jeżeli więc zaciągnęli oni kredyt hipoteczny, to nawet gdy mieszkania nie otrzymają, muszą go spłacać" - ostrzegają autorki. Na podstawie takiej umowy niedoszli właściciele mieszkań mogą jedynie dochodzić odszkodowania za niedotrzymanie warunków umowy.
- Upadłość dewelopera nie oznacza bynajmniej, że ryzyko spłaty kredytu przeszło na bank, który kredytu udzielił. Taki kredyt trzeba nadal spłacać - poinformował Szweda.
Zaciągając kredyt na mieszkanie, które jest dopiero budowane i nie posiada własnej księgi wieczystej, klienci banków ponoszą zwykle koszt "ubezpieczenia pomostowego" kredytu do czasu wpisu banku do księgi wieczystej, np. w postaci wyższej marży.
Wyjściem upadłość konsumencka?
- Ubezpieczenie zawierane jest między bankiem i ubezpieczycielem. Dokument ten daje bankowi gwarancję, że kredyt zostanie spłacony nawet jeśli klient spłaty zaprzestanie - wyjaśnia Szweda.
Gdy kredytobiorca przestaje spłacać kredyt, bank zwraca się do ubezpieczyciela o wywiązanie się z umowy ubezpieczenia. Wówczas kredyt spłaca firma ubezpieczeniowa, ale ma ona prawo odzyskać świadczenie od osoby, która nie spłaca kredytu.
"Na podstawie weksla lub sądowego tytułu egzekucyjnego ubezpieczyciel może nawet zlicytować majątek niefortunnego kredytobiorcy, jeśli będzie to jedyny sposób na zaspokojenie jego roszczeń" - czytamy w raporcie.
Wyjściem z opresji - według Open Finance - może być ogłoszenie upadłości konsumenckiej (ustawa wchodzi w życie od 31 marca), ale i tutaj konsekwencją jest m.in. utrata majątku osobistego i brak możliwości zaciągania kredytów przez kilka lat.
źródło informacji: PAP
interia.plPiątek, 27 marca (06:00)
Jeżeli kara nie była zastrzeżona w umowie lub wynosi 5 proc. i więcej wartości nieruchomości, to konsument nie musi jej płacić.
Bezpodstawna kara
- Odstąpiłam od umowy z deweloperem, gdyż nie otrzymałam kredytu z banku. Deweloper zastrzegł jednak, że w takim przypadku muszę zapłacić 15 tys. zł kary. Po przejrzeniu umowy stwierdziłam jednak, że żadne z jej postanowień nie mówiło o karze - napisała do nas pani Marta z Krakowa. Takie przypadki w nie są odosobnione, mimo że naruszają prawo.
- O sytuacji stron umowy deweloperskiej decyduje treść umowy. W przypadku gdy nie ma klauzuli o możliwości naliczania kary umownej, nie istnieje możliwość jej naliczenia - tłumaczy Janusz Krakowiak, radca prawny, wspólnik w Kancelarii Prawnej Gregorowicz-Ziemba, Krakowiak, Gąsiorowski.
Zaznacza, że w takiej sytuacji deweloper może ewentualnie żądać naprawienia szkody na ogólnych zasadach kodeksu cywilnego (jeżeli szkoda zaistnieje). Jednak wówczas to on musi udowodnić przed sądem, że szkoda pozostaje w związku przyczynowo-skutkowym z działaniem lub zaniechaniem klienta.
Jeżeli jednak kara została zastrzeżona w umowie, to zazwyczaj klient musi ją zapłacić.
- Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nie kwestionuje kar, które są powszechnie stosowane w obrocie handlowym, a jedynie ich wysokość. W praktyce deweloperzy stosują zróżnicowane stawki, które wahają się od 2 do 10 proc. ceny nieruchomości, będącej przedmiotem umowy - mówi Konrad Gruner z biura prasowego UOKiK.
Rażąca wysokość
O obowiązkach i prawach stron mówi umowa, którą klient podpisuje z deweloperem. Może się jednak okazać, że umowne zapisy są niezgodne z prawem.
- W przypadku kar umownych dla konsumentów podstawowe znaczenie mają przepisy regulujące kwestię tzw. niedozwolonych postanowień umownych, czyli takich, które kształtują prawa i obowiązki w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami, rażąco naruszając interesy konsumentów - mówi Janusz Krakowiak.
W jaki sposób przepisy tłumaczą, kiedy karę można uznać za rażąco wygórowaną ? Od czego zależy uznanie kary umownej za rażąco wygórowaną ? Dlaczego kara umowna nie może stanowić źródła dochodu dla dewelopera ?
Małgorzata Kryszkiewicz - Więcej: Gazeta Prawna 26.03.2009 (60) - str.11
źródło informacji:
interia.plCzwartek, 26 marca (05:59)
Jeżeli kara nie była zastrzeżona w umowie lub wynosi 5 proc. i więcej wartości nieruchomości, to konsument nie musi jej płacić.
Bezpodstawna kara
- Odstąpiłam od umowy z deweloperem, gdyż nie otrzymałam kredytu z banku. Deweloper zastrzegł jednak, że w takim przypadku muszę zapłacić 15 tys. zł kary. Po przejrzeniu umowy stwierdziłam jednak, że żadne z jej postanowień nie mówiło o karze - napisała do nas pani Marta z Krakowa. Takie przypadki w nie są odosobnione, mimo że naruszają prawo.
- O sytuacji stron umowy deweloperskiej decyduje treść umowy. W przypadku gdy nie ma klauzuli o możliwości naliczania kary umownej, nie istnieje możliwość jej naliczenia - tłumaczy Janusz Krakowiak, radca prawny, wspólnik w Kancelarii Prawnej Gregorowicz-Ziemba, Krakowiak, Gąsiorowski.
Zaznacza, że w takiej sytuacji deweloper może ewentualnie żądać naprawienia szkody na ogólnych zasadach kodeksu cywilnego (jeżeli szkoda zaistnieje). Jednak wówczas to on musi udowodnić przed sądem, że szkoda pozostaje w związku przyczynowo-skutkowym z działaniem lub zaniechaniem klienta.
Jeżeli jednak kara została zastrzeżona w umowie, to zazwyczaj klient musi ją zapłacić.
- Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nie kwestionuje kar, które są powszechnie stosowane w obrocie handlowym, a jedynie ich wysokość. W praktyce deweloperzy stosują zróżnicowane stawki, które wahają się od 2 do 10 proc. ceny nieruchomości, będącej przedmiotem umowy - mówi Konrad Gruner z biura prasowego UOKiK.
Rażąca wysokość
O obowiązkach i prawach stron mówi umowa, którą klient podpisuje z deweloperem. Może się jednak okazać, że umowne zapisy są niezgodne z prawem.
- W przypadku kar umownych dla konsumentów podstawowe znaczenie mają przepisy regulujące kwestię tzw. niedozwolonych postanowień umownych, czyli takich, które kształtują prawa i obowiązki w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami, rażąco naruszając interesy konsumentów - mówi Janusz Krakowiak.
W jaki sposób przepisy tłumaczą, kiedy karę można uznać za rażąco wygórowaną ? Od czego zależy uznanie kary umownej za rażąco wygórowaną ? Dlaczego kara umowna nie może stanowić źródła dochodu dla dewelopera ?
Małgorzata Kryszkiewicz - Więcej: Gazeta Prawna 26.03.2009 (60) - str.11
źródło informacji:
interia.plCzwartek, 26 marca (05:59)
Kryzys, ludzie wpadają w finansowe tarapaty. Z szybką pomocą bieży agent firmy Provident Financial, puka do drzwi. Po chwili uradowani klienci żegnają agenta wymachując plikiem banknotów, które przeznaczą za chwilę na nowy telewizor? Ten idylliczny obraz tworzą u nas telewizyjne reklamy. Pomoc nadchodzi szybko, lecz potem wkradają się kłopoty.
Spółka weszła na czeski rynek w 1997 r. i szybko zaczęło się o niej mówić jak o drogim pożyczkodawcy wykorzystującym kiepską sytuację materialną potrzebujących. Na końcu 2008 r. było ich w Czechach i na Słowacji 397 tys. (w 2007 r. 402 tys., lecz w IV kwartale 2008 r. zaostrzono przepisy). Teraz zapewne - w dobie powszechnego kryzysu i bezrobocia - jeszcze ich przybędzie.
Provident Financial chcąc zmienić swój wizerunek wprowadza zmiany mające ukazać wszystkie obciążenia kredytu branego przez klienta, nie tylko roczne oprocentowanie (APR - Annual Percentage Rate). Firma przyznaje, że pożyczki u niej są bardzo drogie, ale też ryzyko pożyczkodawcy spore i teraz klienci będą dokładnie wiedzieć czego się od niego oczekuje i ile to będzie kosztować. Deklaruje, że nie będzie stosować żadnych ukrytych opłat. Wszystko będzie zgodne z wprowadzanym właśnie kodeksem agenta i klienta.
Jak jednak pogodzić bardzo wysokie oprocentowanie z pięknymi zasadami?
Provident Financial w Czechach daje pożyczki od 3000 koron (1 CZK = 0,1688 zł) do 50 000 koron. Spłaca się je w czasie 27, 40 lub 55 tygodni. Wysokość rocznego oprocentowania zależy bardziej od czasu spłaty należności niż stopnia ryzyka określanego przez agenta. To on decyduje o przyznaniu pożyczki w całości lub części. W 2005 r. roczne oprocentowanie wynosiło od 481,4 proc. dla pożyczek 20-tygodniowych, 365,1 proc. dla 31-tygodniowych i 199,4 proc. dla 52-tygodniowych. Teraz za 25 tys. koron pożyczki na 27 tygodni klient będzie mieć 460,9 proc. rocznego oprocentowania, 294 proc. za 40-tygodniową pożyczkę i 215,7 proc. za 55-tygodniową. Tygodniowo spłacać będzie musiał ratę w wysokości odpowiednio 1425, 1025 i 800 koron. W 2008 r. nie było w Czechach przypadku zajęcia mienia za niespłacone należności klientów. Zbyt wielu zastrzeżeń nie mają też tamtejsze organizacje konsumenckie. W całym 2008 r. było tylko 10 skarg na Providenta. O wiele mniej niż na spółki działające w tym samym sektorze - Finpomoc.Cz, ACM Money Česká Republika, Santander Consumer Finance.
W Czechach branża niebankowych firm udzielających kredytów konsumenckich rośnie. Wartość pożyczek udzielonych w 2003 r. wyniosła 18 mld koron, w ub. roku aż 54 mld koron. W czołówce wcale nie jest Provident Financial a Cetelem ČR, GE Money Multiservis i Home Credit.
Krzysztof Mrówka, INTERIA.PL
źródło informacji: INTERIA.PL
Kryzys, ludzie wpadają w finansowe tarapaty. Z szybką pomocą bieży agent firmy Provident Financial, puka do drzwi. Po chwili uradowani klienci żegnają agenta wymachując plikiem banknotów, które przeznaczą za chwilę na nowy telewizor? Ten idylliczny obraz tworzą u nas telewizyjne reklamy. Pomoc nadchodzi szybko, lecz potem wkradają się kłopoty.
Spółka weszła na czeski rynek w 1997 r. i szybko zaczęło się o niej mówić jak o drogim pożyczkodawcy wykorzystującym kiepską sytuację materialną potrzebujących. Na końcu 2008 r. było ich w Czechach i na Słowacji 397 tys. (w 2007 r. 402 tys., lecz w IV kwartale 2008 r. zaostrzono przepisy). Teraz zapewne - w dobie powszechnego kryzysu i bezrobocia - jeszcze ich przybędzie.
Provident Financial chcąc zmienić swój wizerunek wprowadza zmiany mające ukazać wszystkie obciążenia kredytu branego przez klienta, nie tylko roczne oprocentowanie (APR - Annual Percentage Rate). Firma przyznaje, że pożyczki u niej są bardzo drogie, ale też ryzyko pożyczkodawcy spore i teraz klienci będą dokładnie wiedzieć czego się od niego oczekuje i ile to będzie kosztować. Deklaruje, że nie będzie stosować żadnych ukrytych opłat. Wszystko będzie zgodne z wprowadzanym właśnie kodeksem agenta i klienta.
Jak jednak pogodzić bardzo wysokie oprocentowanie z pięknymi zasadami?
Provident Financial w Czechach daje pożyczki od 3000 koron (1 CZK = 0,1688 zł) do 50 000 koron. Spłaca się je w czasie 27, 40 lub 55 tygodni. Wysokość rocznego oprocentowania zależy bardziej od czasu spłaty należności niż stopnia ryzyka określanego przez agenta. To on decyduje o przyznaniu pożyczki w całości lub części. W 2005 r. roczne oprocentowanie wynosiło od 481,4 proc. dla pożyczek 20-tygodniowych, 365,1 proc. dla 31-tygodniowych i 199,4 proc. dla 52-tygodniowych. Teraz za 25 tys. koron pożyczki na 27 tygodni klient będzie mieć 460,9 proc. rocznego oprocentowania, 294 proc. za 40-tygodniową pożyczkę i 215,7 proc. za 55-tygodniową. Tygodniowo spłacać będzie musiał ratę w wysokości odpowiednio 1425, 1025 i 800 koron. W 2008 r. nie było w Czechach przypadku zajęcia mienia za niespłacone należności klientów. Zbyt wielu zastrzeżeń nie mają też tamtejsze organizacje konsumenckie. W całym 2008 r. było tylko 10 skarg na Providenta. O wiele mniej niż na spółki działające w tym samym sektorze - Finpomoc.Cz, ACM Money Česká Republika, Santander Consumer Finance.
W Czechach branża niebankowych firm udzielających kredytów konsumenckich rośnie. Wartość pożyczek udzielonych w 2003 r. wyniosła 18 mld koron, w ub. roku aż 54 mld koron. W czołówce wcale nie jest Provident Financial a Cetelem ČR, GE Money Multiservis i Home Credit.
Krzysztof Mrówka, INTERIA.PL
źródło informacji: INTERIA.PL
średnia ocen: 4,5